sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 4 - Nadzieja

Dedykacja dla Zuzmenki. :) 

Siedzę w pociągu pełna niepokoju. Przez ten pośpiech zapomniałam kupić biletu. Ech, znowu zwalam winę na wszystko. Pozostaje mi tylko czekać. Rozglądam się po moim transporcie. Jest inny, niż ten, którym jechałam na igrzyska. Nie jest tu tak... bogato. Odkąd pociąg ruszył z Dwunastego Dystryktu minęły dwie godziny, może trochę więcej. Za oknami widzę złote pola zboża i idealnie równe kolby jeszcze niedojrzałej kukurydzy. Wnioskuję, że jestem już w Dystrykcie Jedenastym. Momentalnie przypominam sobie o Rue, mojej sojuszniczce z Siedemdziesiątych Czwartych igrzysk. Była zdecydowanie za młoda na śmierć i to w taki sposób. Po moim policzku spływa łza. Rue przypominała mi Primrose, a teraz obydwie nie żyją, do tego z mojej winy. Świetnie znowu zaczynam płakać, a obiecałam sobie, że nie będę. Chowam twarz w dłoniach, próbując się uspokoić. 
Stajemy na stacji, czemu towarzyszy lekkie szarpnięcie. Nie wiem, w którym dystrykcie jesteśmy, ale widzę konduktora. Oblewa mnie fala paniki. Jedynym wyjściem jest ruszyć na stacje, a tam poczekać na kolejny pociąg. 
Łapię za walizkę i kieruję się w stronę drzwi. Te się otwierają i już mam wysiadać, kiedy czuję na ramieniu dużą dłoń, która cofa mnie do tyłu. Już było blisko. Obracam się powoli w stronę konduktora. O dziwo nie wydaje się zły, a na jego twarzy gości szeroki uśmiech. Postanawiam zachowywać się tak jakby nic się nie stało, więc przybieram minę niewinnej osoby i zaczynam rozmowę. 
- Witam. Wysiadam tutaj, czy coś się stało? - staram się, aby mój głos nie wydawał się podejrzany, ale słabo mi to wychodzi. Kiepska ze mnie aktorka. 
- Ależ skąd. Po prostu zostawiła pani kurtkę na siedzeniu, panno Everdeen - jestem zaskoczona jego odpowiedzą. Skąd mnie zna? Może poznał po broszce przypiętej do kurtki? Choć może dlatego, że prawie każdy w Panem mnie zna. Przyglądam mu się bliżej. Od razu widać, że jest z Kapitolu. Złote włosy i niebieskie kreski pod oczami, które wyglądają jak fale. Wygląda na jakieś czterdzieści lat. Konduktor podaje mi kurtkę. Albo mi darował, albo zapomniał sprawdzić, czy mam bilet.
- Dziękuję - uśmiecham się dziwnie i odbieram moją zgubę. Odwzajemnia uśmiech i idzie dalej sprawdzać bilety. 
Wypuszczam powietrze z ulgą. To nie mój przystanek, ale wolę zakupić bilet i dopiero potem jechać dalej, tak dla pewności. Jakieś dwadzieścia minut potem czekam na pociąg do Siódmego Dystryktu, tym razem z biletem. Przyjeżdża i po chwili jestem w środku. Teraz jestem spokojniejsza niż wcześniej. 
Zostało jeszcze sporo czasu do przyjazdu na miejsce, więc chcę uciąć sobie drzemkę. Bilet kładę na stoliczku obok mojego siedzenia, gdyby przyszedł konduktor. Głowę opieram na ramieniu i jakiś czas potem udaje mi się zasnąć. 
Drzemka nie trwała długo, na szczęście nic mi się nie śniło. Zauważam, że przez ten czas konduktor sprawdził mój bilet, więc chowam go do kieszeni w walizce. Resztę podróży spędzam bawiąc się moją broszką z Kosogłosem. Po jakimś czasie widzę za oknami piękny krajobraz leśny i wiem, że dojeżdżamy do Dystryktu Siódmego. Wysiadam na stacji, o mało nie przewracając się przez walizkę. Co się ostatnio ze mną dzieje? Kieruję się do Wioski Zwycięzców, gdzie jest dom Johanny. Po drodze mijam pełno drzew, większości nawet nie znam. W powietrzu unosi się piękny zapach lasu i świeżej trawy, który uwielbiam. Ale jest zdecydowanie lepszy niż w Dystrykcie Dwunastym. Domki są tu bardzo ładne, w większości drewniane i skromne. Na sam widok unoszą mi się kąciki ust. 
Dochodzę do domu Johanny. Wioska Zwycięzców wygląda praktycznie tak samo jak u nas, ale jest tu więcej drzew. Jestem strasznie podekscytowana. A co jeśli nie będzie zadowolona? Może ma coś ważnego do roboty, a ja jej przerywam? Odrzucam od siebie te myśli. Jesteśmy przyjaciółkami, powinna się cieszyć. W końcu stoję przed jej domem i pukam do drzwi. Czekam chwilę, ale nikt nie otwiera, więc pukam ponownie. 
- No idę, idę - słyszę niezadowolony głos Johanny. - Nie dadzą człowiekowi pospać - dodaje nieco ciszej, ale wciąż słyszalnie. Pewnie zrobiła to specjalnie, to byłoby w jej stylu. Stoję jak z kamienia. Co ja jej powiem? W ogóle tego nie przemyślałam. Gapię się przed siebie jak w obrazek, a moja ręka kurczowo zaciska się na rączce walizki, gdy słyszę dźwięk otwieranego zamka. Drzwi się uchylają, a za nimi stoi Johanna we własnej osobie... no i w szlafroku. 
Patrzymy się na siebie, moja przyjaciółka wygląda na zdziwioną. Pociera oczy jakby nie wierzyła w to co widzi, lub po prostu jest zaspana. Obie możliwości mogą być trafne. Z jej twarzy nie da się nic wyczytać. Wpatruje się we mnie ze zmrużonymi oczyma. Jest wyraźnie zaskoczona, ale po chwili rzuca mi się na szyję z szerokim uśmiechem. Puszczam walizkę, żeby odwzajemnić uścisk, a mój bagaż ląduje na chodniku pod domem Johanny. 
- No błagam, naprawdę? - jęczę zirytowana. Moja przyjaciółka śmieje mi się do ucha i wypuszcza mnie, stając z rękoma w kieszeniach szlafroka. 
- Chyba nie masz udanego dnia - mówi, wciąż się śmiejąc. Ma racje, więc kiwam potwierdzająco głową, patrząc morderczym wzrokiem na mój bagaż. - Wejdź, ja wezmę walizkę. 
Nie próbuję się kłócić, bo jestem już podrażniona tymi sytuacjami z tą torbą. Wchodzę do mieszkania Johanny. Otwieram buzię ze zdziwienia. Większość rzeczy jest w różnych odcieniach zieleni, wszędzie są motywy leśne, a nawet jest taki zapach. Ten salon od razu poprawia mi humor. Zauważam na ścianie kilka zdjęć i podchodzę do nich, Johanna w tym czasie przechodzi przez próg z walizką. 
- Co ty w tym masz? Kamienie? - nie wydaje się być zadowolona. Nie zwracam na nią uwagi, zaciekawiły mnie zdjęcia. 
- To ty i twoi rodzice? - pokazuję jeden z obrazków, odpowiadając pytaniem na pytanie. Przyglądam się zdjęciu, na którym jest portret rodziny Mason, przynajmniej tak mi się wydaje. Johanna wygląda na jakieś osiem lat, koło niej stoi jej mama. Urodę zdecydowanie odziedziczyła po niej. Obok nich stoi mężczyzna, który obejmuje swoją żonę. Johanna oczy ma po tacie, ale nic więcej. Wszyscy wyglądają na szczęśliwych. - Wyglądasz jak twoja mama, ale oczy masz po ojcu. 
- Tak, wiem - odpowiada szybko. Chyba jest rozzłoszczona tym, że oglądam jej zdjęcia. Podchodzi do mnie i odwraca zdjęcia obrazem do ściany. 
- Przepraszam, ja... - jestem lekko zakłopotana. Nie dokańczam, Johanna mi przerywa. 
- Nie szkodzi - jej ton z powrotem jest łagodny, więc się rozluźniam. - Usiądź, zrobię herbatę. 
Posłusznie siadam na kanapie, rozglądając się po salonie. Po chwili Mason przychodzi z napojem, podając mi jeden kubek. Biorę łyka, mamrocząc ciche "dziękuję". Johanna siada na fotelu naprzeciwko mnie ze swoim kubkiem herbaty i opiera łokcie na kolanach. 
- No, co tam u ciebie? Opowiadaj - wpatruje się we mnie uważnie. Jestem lekko zdezorientowana tym pytaniem, dopiero po chwili odpowiadam. 
- Świetnie - mówię krótko. Johanna mruży lekko oczy dalej mnie obserwując.
- Nie kłam w żywe oczy, Katniss  - poprawia się, pije łyka herbaty i wraca do poprzedniej pozycji. - Mów, dawno się nie widziałyśmy. 
- Naprawdę jest świetnie - wymuszam szeroki uśmiech, ale Johanna nie wygląda, jakby mi wierzyła. Powiem jej prawdę, w końcu to moja przyjaciółka. Podobno po wygadaniu się czuje się lepiej. Zmywam z twarzy sztuczny uśmiech, przybierając dziwną minę. Nie wytrzymuję, muszę się w końcu komuś wypłakać. - Ech, nic nie jest świetnie - zaczynam szlochając. Spuszczam wzrok, patrząc na moje stopy. - Co noc nawiedzają mnie koszmary, nie potrafię się pozbierać po śmierci Prim, Peeta mnie nienawidzi...
- Chwila, stop - mówi Johanna zdziwionym i zatroskanym głosem. Podnoszę wzrok, a ona patrzy mi prosto w oczy, wygląda na lekko zaskoczoną. - Dlaczego mówisz, że Peeta cię nienawidzi? 
Patrzę zapłakanym wzrokiem na moją przyjaciółkę, która teraz siadła obok mnie. Jej pytanie mnie zaskakuje, więc spuszczam ponownie wzrok. 
- To wiadome - odparowuję po chwili, szlochając dalej. - Próbował mnie zabić, uważa mnie za zmiecha... 
- Dowód? - przerywa mi Mason. Jej głos brzmi stanowczo, więc odwracam głowę w jej stronę. Kiedy nie odpowiadam, chwyta mnie za ramiona, odstawiając wcześniej kubek na stolik i patrzy mi w oczy. - Dowód, że cię nie kocha? - ponownie zadaje swoje pytanie. 
Nie potrafię nic z siebie wykrztusić. Patrzę tylko na nią, w moim gardle czuję gulę od płaczu. Po chwili Johanna odzywa się znowu.
- Posłuchaj mnie. Peeta był torturowany, to oni sprawili, że tak myślał - wiem to doskonale, jednak nie przerywam, bo jestem ciekawa co ma mi do powiedzenia. Od czasu do czasu pociągam nosem. - To go zniszczyło, trudno mu jest to pokonać. Stworzyli mur między tobą a nim, zmieniając jego wspomnienia. Stara się wrócić do normalnego życia, do ciebie. Kiedy to robi, dobija w ten mur. Mimo tego można go zniszczyć, jednak pozostaną po nim ruiny - widząc, że próbuję jej przerwać, ucisza mnie ruchem ręki i mówi dalej. - On cię kocha, Katniss.
- Skąd możesz to wiedzieć? - wykrztuszam, trawiąc jej słowa. Johanna waha się przez chwile, bierze oddech i zaczyna gadać dalej. 
- Tak się składa, że utrzymuję z nim stały kontakt telefoniczny. Żali mi się z problemów i trudnych sytuacji. A wiesz dlaczego mnie? Bo ty mu nie ufasz, a on nie chce ciebie skrzywdzić. 
Zamurowało mnie. Nie wiem, co powiedzieć. Milion myśli kłębi się w mojej głowie, próbując zebrać się do kupy. Johanna utrzymuje kontakt z Peetą, on jej się żali, nie chce mnie skrzywdzić, boi się, że zrobi to co kilka miesięcy temu, dlatego nie rozmawia ze mną zbyt często. Po chwili rozmyślań, niepewnie zaczynam mówić. 
- To znaczy, że... - na mojej twarzy maluje się wiele emocji; zazdrość, bo Peeta ufał Johannie, złość, bo ukrywali to przede mną, szczęście, bo Peeta coś do mnie czuje, ale boi się tego okazać. 
- Tak, ciemna maso. To znaczy, że on cię dalej kocha - na jej twarzy pojawia się szczery uśmiech. Gula w gardle  i smutki znikają, zamiast tego pojawia się mimo wszytko radość. Mam ochotę skakać i tańczyć, choć tego nienawidzę. Czyli on mnie nie nienawidzi! To jedna z najszczęśliwszych rzeczy, jakie usłyszałam od kilku miesięcy. Zamiast robienia z siebie wariatki, opanowuję się i rzucam się na Johannę, mocno ją ściskając. 
- Dziękuję - szepczę jej do ucha. Po moim policzku spływa łza i pierwszy raz od długiego czasu nie jest to łza smutku. Nie wiem za co jej dziękuję, ale czuję, że powinnam. Dała mi nadzieję.
Wydaje mi się, że śnię. W końcu puszczam Mason i siadam z powrotem, dopijając herbatę.
- Co cię do mnie sprowadza? - słowa Johanny przywracają mnie do rzeczywistości. Zamyśliłam się.
- Potrzebowałam oddalić się od tej samotności i z kimś porozmawiać - wypijam ostatni łyk herbaty i odstawiam kubek na stolik. Wydaje mi się, że w tej chwili nic nie jest w stanie zepsuć mi humoru i przywrócić złych wspomnień. W końcu się od nich oderwałam, choć na małą chwilkę.
- Możesz zatrzymać się tu na ile chcesz, mi też brak towarzystwa powoli działał na nerwy - wymieniamy się uśmiechami. Z pewnością skorzystam z okazji. Zauważyłam, że zrobiło się ciemno. Nie wiem, ile czasu tu rozmawiamy, ale na zegarku w kształcie drzewa widać, że jest po dwudziestej drugiej. Zazwyczaj chodzę spać później, ale przez wrażenia dzisiejszego dnia nagle zrobiłam się śpiąca. Johanna mi powiedziała, że mogę spać w drugim pokoju na górze, więc zmierzam w tamtą stronę.
Dom Mason wygląda skromnie, ale mimo to jest przestronny. Wchodzę do wskazanego pomieszczenia. Jest tutaj tak samo ładnie jak w salonie, ale widać, że nikt tu nie zaglądał od jakiegoś czasu. W moim pokoju jest łazienka, więc walizkę kładę przy łóżku, zabieram piżamę i idę pod prysznic. Woda przyjemnie obmywa moje ciało, po chwili czuję się lepiej. Wychodzę z łazienki, zgaszając za sobą światło i idę do łóżka. Kładę się, ale nie potrafię zasnąć. Od godziny się już wiercę i mimo zmęczenia nie pochłania mnie sen. Myślę cały czas o tym, co usłyszałam od Johanny. Peeta coś dalej do mnie czuje. Na te słowa uśmiecham się pod nosem.
Przekręcam się z boku na bok i wyczekuję snu, ale nadaremno. Mason chyba musiała to usłyszeć, bo przyszła do mnie. Przez otwarte drzwi wpuściła światło z holu, ale zaraz je zamknęła. Bez słowa bierze krzesło, które stało pod ścianą, kładzie je obok łóżka i siada.
- Nie możesz zasnąć, ciemna maso? - jej ton jest łagodny, ale zaspany. Pewnie ją obudziłam tym wierceniem się. W odpowiedzi kręcę głową. Jest ciemno, ale przez światło księżyca, które wpada przez okno i tak da się wszystko zauważyć. - Tak myślałam.
- Johanna? - mówię po chwili ciszy. Nie odpowiada, ale wiem, że mnie słucha. - Co ja mam mu powiedzieć?
Moja przyjaciółka nic nie mówi, jakby się zastanawiała. Cisza staje się nieznośna, ale czekam cierpliwie na odpowiedź. Ona wie, że chodzi o Peetę.
- Najpierw musisz się zastanowić, co w końcu do niego czujesz - mówi jakby poirytowana moim pytaniem.
- Kocham go - odpowiadam bez wahania, patrząc się w oczy Johanny w ciemności. To chyba dobra odpowiedź. Co prawda, zdarzają się chwilę, kiedy boję się, że mi coś zrobi... Odrzucam od siebie te myśli. Jeśli mi coś zrobi, to nie on, tylko to co stworzył Kapitol. Muszę mu zaufać.
- No więc jaki masz problem?
- Nie wiem jak mu to powiedzieć. Boję się, że powiem coś, co do reszty zniszczy nasze relacje - Johanna złapała mnie za rękę. Patrzy na mnie, prosto w moje oczy.
- Nie możesz tak myśleć. Musisz powiedzieć mu to wprost - ma poważny wyraz twarzy.
- Łatwo ci powiedzieć - mruknęłam. Nie wiem skąd ona to wszystko wie, ale prościej jest powiedzieć, niż wykonać.
- Jeśli cię kocha, to nie obrazi się jak powiesz coś głupiego i dobrze o tym wiesz, ciemnoto - nie wiem dlaczego, ale się uśmiechnęłam. - Zresztą jest już przyzwyczajony.
Zachichotałam. W sumie ma rację. Moje myśli skierowały się do niej. Jest niewiele starsza ode mnie, ale przeszła więcej niż niejeden starzec. Zastanawiam się jak ona się jeszcze trzyma. Dwa razy brała udział w igrzyskach, jej rodzina została zamordowana przez Snow'a, była torturowana w Kapitolu, przeżyła wojnę... Podziwiam ją. Też dużo przeżyłam, więc doceniam to, że nie popadła w depresję. Ziewnęłam wbrew własnej woli. Johanna się uśmiechnęła.
- A teraz śpij. Jest już późno - nie chcę się z nią kłócić, choć chciałabym jeszcze z nią porozmawiać. Pokiwałam lekko głową. W jej głosie można było usłyszeć... troskę? Uniosłam kąciki ust i wciąż trzymając rękę Johanny obróciłam się na drugi bok. Po jakimś czasie odpłynęłam w błogi sen, myśląc o tym, jak przekonać Peetę, że coś do niego czuję.

~~~~~~~~~~~~~

No, udało mi się napisać ten rozdział jeszcze dziś! Chciałabym podziękować za komentarze, są one bardzo motywujące. Dobrze, że w górach pisałam sobie trochę na telefonie, bo pewnie bym się nie wyrobiła :D. Zachęcam do obserwowania mojego bloga (gadżet jest po boku) oraz komentowania. Mam nadzieję, że się spodobało - piszcie opinie, chętnie poczytam. Dzisiaj rozdział trochę dłuższy i jest sporo dialogów, ale i tak jestem z niego w miarę zadowolona, choć mogłoby być lepiej. Następny rozdział 1 sierpnia, w sobotę. :)

Pozdrawiam, Paulina Mellark ♥

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 3 - Podróż

Dedykacja dla Ludmi Verdas. :)

Słysząc dźwięk łamanej gałęzi momentalnie żałuję, że nie wzięłam ze sobą łuku. Szeroko otwieram oczy i gwałtownie wstaję. Czuję jak moje serce obija się o żebra. Wypatruję źródła dźwięku, które zauważam bez problemu. 
- Peeta - mówię dysząc ciężko, jednak boję się, że dalej uważa mnie za zmiecha i będzie chciał mnie zabić. - Wystraszyłeś mnie. Nie spodziewałam się tu ciebie.
- Przepraszam nie chciałem - wyczuwam, że mówi prawdę. - Spokojnie nie zrobię ci krzywdy - uśmiecha się i wydaje z siebie dźwięk przypominający krótki śmiech. 
Po chwili się uspokajam i unoszę kąciki ust. Siadam ponownie i klepię miejsce obok, dając Peecie do zrozumienia, żeby usiadł, na co on znowu się uśmiecha i siada koło mnie. Siedzimy tak kilka minut, po czym Peeta przerywa ciszę.
- Byłbym tutaj jakieś dwie godziny wcześniej, ale się zgubiłem - na te słowa zaczynam się śmiać. - No co? Las to nie moje klimaty, nigdy tu nie byłem. 
- Właściwie to po co tu przyszedłeś? Nie, że mi przeszkadzasz czy coś, pytam z ciekawości. 
- No widziałem jak uciekasz spod mojego okna do lasu - czyli jednak widział. - Myślałem, że coś się stało więc pobiegłem za tobą.
Nie wiem czemu, ale na moich policzkach ukazuje się lekki rumieniec, który próbuję ukryć. Siedzimy w ciszy przyglądając się leśnemu krajobrazowi. Chciałabym mu coś powiedzieć, wytłumaczyć lub chociaż się do niego przytulić, ale nie potrafię. Zdobywam się tylko na położenie głowy na jego silnym ramieniu, a on kładzie swój policzek na mojej głowie. Uśmiecham się sama do siebie. Tęskniłam za jego dotykiem. Siedzimy tak w milczeniu przez całkiem sporo czasu. Nawet nie potrafię powiedzieć ile czasu minęło, ale po jakimś czasie Peeta zaczyna mówić. 
- Wiesz... - mówi jakby się wahał, tylko nie wiem dlaczego. - Chyba muszę wracać, robi się późno - oczywiście ma rację. Ściemnia się.
Nie chcę, żeby odchodził, ale się nie odzywam. Kiwam tylko głową. On powoli wstaje robiąc przy tym całkiem sporo hałasu przez protezę nogi. 
- Nie idziesz? - widząc, że przecząco ruszam głową wzrusza ramionami i kieruje się tam, skąd przyszedł. Jednak po kilku krokach waha się i rozgląda, a ja już wiem, dlaczego pytał się, czy nie idę. On po prostu nie wie jak wrócić.
Śmieję się i wstaję, a Peeta obraca się do mnie i spogląda pytająco. Bez słowa podchodzę do niego i biorę go pod ramię. Kierujemy się w stronę ogrodzenia. Patrzę przed siebie, ale wyczuwam, jak co chwilę mój igrzyskowy partner na mnie zerka. Przy ogrodzeniu przechodzę bez problemu, jednak Peeta ma z tym większy trud, jednak ostatecznie też przechodzi. Potem uśmiecham się do niego, on odwzajemnia uśmiech i kierujemy się do swoich domów w Wiosce Zwycięzców. Nie mam zielonego pojęcia czemu, ale usiadłam na schodkach przed moim domem i ukradkiem przypatrywałam się jak Peeta wchodzi do domu. Po kilku minutach wstaję i podchodzę do drzwi. Przeszukuję kieszenie kurtki. Najpierw prawą, potem lewą, ale nigdzie nie potrafię znaleźć klucza. 
- No pięknie - mówię pod nosem. - Musiałam go zgubić w lesie. 
Niebo okryła peleryna wieczoru. Jest za ciemno, nie ma sensu iść szukać klucza, bo nie ma szans, żeby go teraz znaleźć. Siadam ponownie na schodach i skrywam twarz w dłoniach desperacko poszukując jakiegoś rozwiązania. Nie ma mowy, żeby spać na dworze - jest koniec marca, wieczór, zamarznę. Jedyne co przychodzi mi jeszcze do głowy to przenocować u kogoś. Ale u kogo? Śliska Sae? Nawet nie wiem gdzie ona mieszka. Peeta? Nie ma mowy, czułabym się niezręcznie, zresztą on już za dużo razy ratował mi życie. Pozostaje Haymitch. Świetnie. No ale trudno, z dwóch złych lepiej nocować u Haymitcha niż na zimnie. 
Wstaję i kieruję się do domu byłego mentora. Nie mam daleko, zaledwie kilka metrów, więc chwilę potem jestem u jego drzwi. Wchodzę bez pukania, w sumie z przyzwyczajenia. Do moich nozdrzy od razu dociera zapach alkoholu i braku sprzątaczki. Cuchnie tu niewyobrażalnie. Zamykam drzwi, zawieszam kurtkę taty na wieszaku, ściągam buty myśliwskie i kieruję się do salonu. Zastaję byłego mentora z butelką bimbru i na wpół nieprzytomnego, co mnie wcale nie dziwi. Mój widok chyba jego też nie zaskakuje. 
- Jaki problem tym razem? - patrzy na mnie zaspanym wzrokiem, popijając trunek z butelki. 
- Zgubiłam klucz i muszę u ciebie przenocować - rzucam szybko i siadam na kanapie. Coś mnie kuje w nogę, więc sprawdzam. Korek po butelce z alkoholem, oczywiste. Odrzucam go daleko. Na mojego słowa Haymitch parska śmiechem.
- Zawsze byłaś taką sierotą czy dopiero po Igrzyskach? 
- Daj spokój, nie mam nastroju na żarty - zakładam nogę na nogę i przeciągam się. Nawet nie wiem czym się zmęczyłam. - Gdzie mogę spać?
Nie czekając na odpowiedź, wstaję z kanapy i ruszam na drugie piętro. Wchodzę do pierwszego pokoju i powstrzymuję odruch wymiotny. Śmierdzi tu jakby pijane, zdechłe szczury urządziły sobie imprezę w tym pokoju. Bez zastanowienia zgaduję, że to pokój Haymitcha. Wchodzę do drugiego pokoju, który znajduje się obok. Dziwi mnie porządek w tej sypialni. Chyba jedyny pokój, który jest czysty. Tutaj będę nocować. Zaglądam jeszcze na chwilę do pokoju byłego mentora, tym razem zatykając nos. I tak sam stan pokoju aż parzy w oczy. Otwieram szafę jedną ręką i znajduję jakąś czystą koszulkę, która - o dziwo - nie śmierdzi alkoholem. Kieruję się do łazienki. Odświeżam się pod prysznicem i ubieram znalezioną koszulkę. Zgaduję, że Haymitch używa tylko łazienki na dole, bo tutaj też nie jest wcale aż tak brudno, wyłączając kurz. 
- Dobranoc - krzyczę do byłego mentora, który jest na dole i odpowiada mi cichym mruknięciem, a następnie idę do sypialni, w której mam spać. Kładę się w łóżku i przykrywam się do brody, bo nawet w domu jest dosyć chłodno. Momentalnie odpływam w sen.

Jestem w moim starym domu. Jakimś cudem nie jest zniszczony. Siedzę przy stole i patrzę na Prim. Ona żyje i uśmiecha się do mnie leciutko. Odwzajemniam uśmiech, a wtedy ktoś zaczyna pukać do drzwi. Z początku powoli, a potem coraz mocniej. Przestraszona Prim łapie mnie za rękę i idziemy razem otworzyć. Waham się, ale przekręcam klucz, a do domu wpada... Finnick? Co on tu robi? I żyje. Strach ze mnie się ulatnia, gdy widzę, że jest uśmiechnięty. Już mam zamykać drzwi i pytać po co przyszedł, ale do domu wpada Rue, która mnie od razu ściska, a ja odwzajemniam uścisk. Prim bierze ją do salonu. Potem przychodzi także Mags i lekko unosi kąciki ust. Za nią wpada Cinna, który rzuca mi szybko, że fatalnie wyglądam w sukience, którą mam na sobie, na co parskam śmiechem. Wchodzą jeszcze Johanna, Beetee, Wiress, Annie i... tata. Rzucam mu się w ramiona, a on mnie obejmuje. Łzy szczęścia skapują mi z brody na jego ramię, a on głaszcze mnie po głowie. Wszyscy żyją, nawet Ci, o których życiu wiedziałam. Tata odchodzi do kuchni. Nie rozumiem jednego. Dlaczego nie ma tutaj mamy, Peety ani Haymitcha? Przecież oni także coś znaczą w moim życiu. Siadam na fotelu w salonie i z szerokim uśmiechem przyglądam się wszystkim. Panuje miła i wesoła atmosfera. Prim pokazuje Rue nasz dom, Finnick i tata gawędzą ze sobą przegryzając kostki cukru, Cinna rozmawia z Mags, zapewne o moim stroju, a Johanna, Beetee i Wiress siedzą przy stole jedząc jagody, które zebrałam kiedyś w lesie. Gdyby nie brak Peety, mamy i Haymitcha byłabym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Nazajutrz budzę się wczesnym rankiem i pomimo, że nie był to koszmar i tak mam łzy w oczach i zanoszę się głębokim szlochem. Wszystko dlatego, że wiem, że większość nie żyje, do tego z mojej winy, a pozostali są w innych dystryktach. Cała kołdra jest mokra od moich łez, a policzki są słone. Haymitch chyba to usłyszał, bo przyszedł do mnie z niezadowoloną miną.
- Znowu koszmar? - podaje mi kubek herbaty, która pachnie malinami. Były mentor zastępuje mi ojca. Trudno to powiedzieć, ale tak jest naprawdę. Mimo iż jest zgryźliwy, to cieszę się, że go mam.
- Nie do końca koszmar - Haymitch siada i wypija duży łyk herbaty ze swojego kubka, co mnie dziwi, bo zazwyczaj pije alkohol. - Śniły się mi wszystkie bliskie mi osoby. Byliśmy w moim starym domu, niezniszczonym, i każdy żył i był szczęśliwy i strasznie mi tego brakuje - znowu zanoszę się szlochem, ale staram się uspokoić popijając herbatę. - Ale brakowało ciebie, Peety i mojej mamy. Nie mam pojęcia dlaczego - były mentor przygląda mi się z zaciekawieniem, jakby ten sen miał jakiś głęboki przekaz, jednak wątpię, żeby tak było.
- Rozumiem cię, ja też często miewam takie sny. Są gorsze od koszmarów, bo sprawiają ci większy ból psychiczny. Pokazują szczęście, którego już nie zaznasz z tymi osobami, które są w lepszym miejscu.
Jego słowa zaskakują mnie. Haymitch mi się zwierza. Nie mam pojęcia co odpowiedzieć, choć wiem, że ma racje. Ku mojemu większemu zaskoczeniu, były mentor siada obok mnie i obejmuje ramieniem. Robi to, żeby mnie pocieszyć, ale ja wiem, że on czuje to samo. Też stracił wszystkie bliskie mu osoby. Snow ich zabił za to, że Haymitch wykorzystał pole siłowe do zabicia ostatniej przeciwniczki. Momentalnie odczuwam gniew do Snowa, pomimo tego, że on już nie żyje. Siedzimy tak przez kilka minut wpatrując się w pustą ścianę, kiedy Haymitch wstaje, posyła mi ledwo dostrzegalny uśmiech i wychodzi, mówiąc wcześniej, że musi iść do sklepu, zapewne po bimber.
Od wojny minęły ponad dwa miesiące i już wszystko powoli wraca do normy. Większość jest odbudowana, tylko w kilku dystryktach - w tym w Dystrykcie Dwunastym - trwają jeszcze budowy. Mamy przynajmniej kilka sklepów, jakąś kawiarnię, aptekę, lekarza i kilka innych budynków. Odbudowali nawet Ćwiek, ale już nie przebywam tam tak często jak kiedyś.
Wstaję i przebieram się we wczorajsze ubrania. Chciałabym wynagrodzić Haymitchowi to, że pozwolił mi tu przenocować. Postanawiam tu posprzątać. Biorąc pod uwagę stan tego domu, to powinno mu wystarczyć. Podczas sprzątania kilka razy chciało mi się wymiotować, szczególnie podczas sprzątania jego sypialni. Może ja powinnam ogolić nogi, ale on powinien zrobić pranie. Mimo to jestem zadowolona, że zdążyłam ogarnąć ten dom zanim wrócił Haymitch, bo on z pewnością nie pozwoliłby mi tu sprzątać. Zostawiłam jeszcze na stole w salonie karteczkę z podziękowaniem, ubrałam kurtkę taty i buty po czym wyszłam.
Oczywiście skierowałam się prosto do lasu, w miejsce, gdzie siedziałam wczoraj z Peetą. Trochę to trwało, ale znalazłam klucz do mojego domu koło jakiejś nory, prawdopodobnie królika. Tym razem trzymam go w ręce. Kilka minut potem jestem już za ogrodzeniem i kieruję się do Wioski Zwycięzców zamieszkanej tylko przeze mnie, Peetę i Haymitcha. Spoglądam na dom Peety, który wręcz tryska życiem. Z komina leci wesoło dym, przed domem są zasadzone kwiaty,  w tym prymulki, a wszystko lśni czystością, w porównaniu do domu mojego i Haymitcha, chociaż muszę przyznać, że ja i tak mam lepiej, bo czasami przychodzi do mnie Śliska Sae, która coś sprząta.
Kolejne dnie spędzam samotnie. Zaczął się kwiecień, ale pomimo tego dalej jest chłodno na dworze. Moje dnie znowu wyglądają następująco: rano budzę się po koszmarze, próbuję przestać płakać i ogarnąć się pod prysznicem, schodzę do salonu, dzień spędzam na kanapie, pod kocem z herbatą lub gorącą czekoladą, potem idę spać i tak w kółko. Od czasu do czasu wychodzę do lasu, ale tylko pospacerować i się wypłakać. Powoli zaczynam mieć tego dość. Jeśli czegoś z tym nie zrobię to chyba zwariuję tu i teraz. Za dużo samotności, potrzebuję towarzystwa. Na myśl od razu wpada mi Peeta, ale boję się z nim rozmawiać. Boję się, że powiem coś głupiego, co zepsuje nasze relacje do reszty. I tak mnie raczej nienawidzi, choć ostatnio tego nie okazywał. Powiem mu co do niego czuję, ale jeszcze nie teraz. Przyjdzie na to odpowiednia pora. Zdecydowanie potrzebuję odskoczni od codzienności. Do kogo mogłabym pójść? Chyba wolę do kogoś pojechać. Do kogoś z innego dystryktu. Annie jest w ciąży, nie mogę się jej narzucać, do tego za niedługo urodzi. Beetee? Nie, to nie miałoby sensu, on ma dużo na głowie. Johanna? Johanna! To świetny pomysł, stęskniłam się za nią. Nie widziałam się z nią od zakończenia rebelii. Zrobię jej niespodziankę, z pewnością będzie zadowolona. Może wyrwę się z myśli o Prim, Peecie i innych, z którymi nie daję sobie rady.
Po chwili zaczynam się pakować. Biorę pierwsze lepsze ubrania, szczoteczkę do zębów, grzebień i inne takie niezbędne rzeczy. Zastanawiam się co jeszcze wziąć, kiedy przypominam sobie o mojej szafce koło łóżka. Otwieram ją i znajduję pudełeczko. Wyciągam z niego perłę od Peety i broszkę z kosogłosem. To pozwala mi się jeszcze trzymać rzeczywistości. Chowam perłę głęboko do walizki, bo uważam ją za najważniejszą ze wszystkich rzeczy, które zabieram, a broszkę wpinam pod dżinsową kurtkę. Ubieram jakieś wygodne adidasy, na włosach plotę warkocza. Zamykam drzwi i już miałam wychodzić z Wioski Zwycięzców, kiedy przypomniałam sobie, że nie wzięłam walizki. Walę się otwartą dłonią w czoło i wracam z powrotem. Po otwarciu drzwi robię zbędny hałas przewracając walizkę. Haymitch miał rację, jestem totalną sierotą, pokraką czy czymkolwiek innym. Tym razem mam ze sobą wszystko. Przed domem zastanawiam się, czy iść się pożegnać z Peetą i Haymitchem, ale przecież nie jadę tam na długo. Ostatecznie zostawiam kartkę na klamce drzwi wyjściowych, że wyjechałam i wrócę niedługo, gdyby ktoś coś chciał. Kieruję się na dworzec. Wchodzę pośpiesznie do pociągu do Dystryktu Siódmego i siadam na wolnym miejscu. Oddycham z ulgą, bo pociąg już praktycznie odjeżdżał. Myślę o tym, co pomyśli sobie Johanna, kiedy do mojej głowy wpada okropny fakt. No pięknie. Zapomniałam kupić biletu.

~~~~~~~~~~~~~

No więc oto trzeci rozdział! Do tych, którzy wyczekują Peetniss - spokojnie, już niedługo się pojawi, ale chciałabym jeszcze trochę namieszać, żeby było ciekawiej, a nie żeby od razu Katniss mogła być szczęśliwa. ;) Rozważyłam komentarz Niezgodnego Kosogłosa - masz rację. No więc rozdziały będą pojawiały się co tydzień w soboty, ale będą dłuższe. Mam nadzieję, że to dobre rozwiązanie. :) Zapraszam do komentowania i obserwowania, bo to bardzo motywuje, a ja wiem, że ktoś czyta mojego bloga. 

[edit. WAŻNE: Rozdział 4 nie pojawi się 25 lipca, bo wtedy przyjeżdżam z wyjazdu, ale postaram się go napisać jak najszybciej, aby był przed następną sobotą.]
Pozdrawiam, Paulina Mellark ♥ 


środa, 15 lipca 2015

Rozdział 2 - "Zrobię wszystko, żeby go odzyskać"

Dedykacja dla Niezgodnego Kosogłosa. :)

Odzyskuję świadomość, a pierwsze co czuję to rwący ból głowy w miejscu uderzenia. Co się stało? Pamiętam tylko, że brałam prysznic, przez łzy i koszmar miałam zamazany wzrok, a następnie poślizgnęłam się i upadłam. Więc gdzie ja jestem?
Próbuję otworzyć oczy, ale zaraz je zamykam, gdy dociera do nich jasne światło. Syknęłam, bo jestem przyzwyczajona do ciemności lub do choćby ciemniejszego światła. Po jakiejś minucie moje oczy przyzwyczajają się do jasności i otwieram je. Mrużę je, ale po upływie jeszcze kilku minut w pełni otwieram oczy i przyglądam się miejscu, w którym się znajduję.
Pierwsze co widzę to biel. Wszędzie biel. Dopiero po dokładnym przyjrzeniu się zauważam meble, białe jak ściany tej dziwnej sali. Nie jest ich dużo, tylko jakiś stolik z dwoma krzesłami, mała komoda i stolik nocny koło mojego łóżka, zresztą sala nie jest specjalnie wielka.
Podnoszę się powoli, przy czym towarzyszy mi ból głowy. Odruchowo przykładam rękę do skroni i czuję jakiś materiał. To bandaż. Dopiero teraz dociera do mnie, że jestem w szpitalu po wczorajszym upadku. Ale kto mnie tutaj przywiózł? Przecież sama tutaj nie przyszłam, logiczne. Jeszcze raz lustruję salę wzrokiem, ale nikogo nie ma. Zauważam na moich rękach kilka siniaków. Podnoszę kołdrę i oprócz siniaków na nogach widzę długą jasną koszulę szpitalną, na którą wcześniej nie zwróciłam uwagi. Chwila... przecież gdy się poślizgnęłam byłam po prysznicu, więc nie miałam na sobie ubrania. Staram się odrzucić od siebie myśl, że ktoś, kto mnie tu przetransportował widział mnie nago. Mimowolnie czuję na swoich policzkach rumieńce. Próbuję sobie wszystko przypomnieć.
Nazywam się Katniss Everdeen. Mam siedemnaście lat. Ponad dwa miesiące temu straciłam siostrę. Dwa razy wygrałam Igrzyska Głodowe, przez co śnią mi się koszmary. Odpędzał je Peeta Mellark, którego również straciłam. Byłam symbolem Rebelii, Kosogłosem. Przeze mnie tysiące ludzi straciło życie. 
Siedzę tak jeszcze chwilę, kiedy drzwi - białe, tak jak wszystko tutaj -  powoli się otwierają. Wpatruję się w nie i dostrzegam pielęgniarkę. Ma na sobie strój dla pielęgniarek i dziwną czapeczkę z czerwonym krzyżem. I tak dostrzegam w niej typową mieszkankę Kapitolu. Ma dziwną twarz, z pewnością przeszła operacje plastyczne, dziwne niebieskie włosy i lekko zielonkawą skórę. Mimo to wygląda całkiem przyjaźnie, no może gdyby nie miała tej zielonej skóry.
- O, widzę, że nasza pacjentka się obudziła - zaczyna z typowym Kapitolińskim akcentem. - Jak się czujesz?
- Trochę lepiej - mamroczę zachrypłym głosem. - Gdzie jestem?
Pielęgniarka śmieje się dziwnie.
- No jak to gdzie? W szpitalu, w Kapitolu - mówi głosem, jakby to było oczywiste jak to, że węgiel jest czarny.
Nie ukrywam zaskoczenia. W Kapitolu? Dlaczego tak daleko? Zdecydowanie wolałabym być w szpitalu w Czwórce, gdzie leczy moja mama.
- Kto mnie tu przywiózł? - jak na zawołanie do sali wkroczył Haymitch. Nie był tak pijany jak zawsze, ale trzeźwy też nie. - Haymitch! - wołam zachrypniętym i lekko zadowolonym głosem, że widzę kogoś, kogo znam.
Były mentor siada na krześle obok mnie i wpatruje się w mój prawdopodobnie zakrwawiony bandaż, ale nic nie mówi. Pielęgniarka podaje mi jakieś tabletki i wodę, a ja je szybko połykam. Byleby ból głowy ustąpił, bo zaraz nie wytrzymam. Po chwili jest lepiej.
- Co się stało? Jak się tu dostałam? - milion pytań kłębi mi się w głowie, która teraz jest bardziej zdolna do logicznego myślenia niż przed chwilą. Haymitch uważnie mi się przygląda, a jego usta układają się w dziwny uśmiech. Co jest takie śmieszne?
- No cóż. W nocy strasznie krzyczałaś. Po jakimś czasie nie mogłem wytrzymać, więc wstałem. Wtedy twoje krzyki ucichły. Zaniepokojony ruszyłem do twojego domu. Znalazłem Cię nieprzytomną w łazience - automatycznie się rumienię, bo to znaczy, że Haymitch widział mnie nago, co powoduje u mnie dziwny dreszcz, jednak po chwili się uspokajam i słucham dalej. - Prawie się wykrwawiłaś, uderzyłaś się prawdopodobnie o umywalkę. Zadzwoniłem więc po pogotowie, w tym czasie owinąłem Twoją ranę w twoją bluzkę, która leżała na ziemi. No i... - tu się zawahał i zrobił jakiś dziwny grymas. - Ciebie owinąłem w ręcznik. Potem przyjechało pogotowie i wywieźli cię tutaj.
Na moje policzki wypływa jeszcze większy rumieniec. Rozmyślam, ale do rzeczywistości przywraca mnie głos byłego mentora.
- Swoją drogą mogłabyś czasami ogolić nogi - Haymitch patrzy na jakiś punkt na ścianie. Myślałam, że bardziej nie mogę się zarumienić, ale jednak. Odruchowo przykrywam się jeszcze bardziej cienką kołdrą, która teraz sięga mi do ramion.
- Ile byłam nieprzytomna? - mówię, starając się nie zwracać uwagi na słowa byłego mentora, który teraz patrzy się na mnie.
- Dwa dni.
Dwa dni? Dwa dni?! Leżałam tu tak nieprzytomna przez dwa dni? Czuję, że ból głowy zaczyna powracać, więc kładę się z powrotem. Haymitch chyba to zauważa, rzuca ciche "jak będziesz czegoś potrzebowała, to wołaj", po czym wychodzi. Spoglądam za okno na wysokie budynki Kapitolu.
Nachodzą mnie wspomnienia. Te wesołe i te smutne. Widzę polowania z Gale'm, wybuch kopalni, w którym zginął mój tata, roześmianą Prim, oraz tą, kiedy jej ciało rozerwało się na strzępy, a jej usta ułożyły się jakby mówiły moje imię. Momentalnie moje oczy zachodzą łzami, a ja pozwalam im spłynąć. Widzę jeszcze jedno wspomnienie. Kiedy to umierałam przed piekarnią, a Peeta uratował życie moje i mojej rodziny, rzucając dwa spalone bochny chleba. Na to wspomnienie pojawia się głośny szloch, ale i mały cień uśmiechu, który zaraz znika, bo dociera do mnie, że straciłam mojego Chłopca z Chlebem. Tego, który odganiał moje koszmary tuląc do siebie, tego, który kochał mnie, a ja to odrzuciłam. Co mną kierowało? Bałam się tego uczucia, a teraz go nie zaznam. Tak bardzo chciałbym poczuć jego miękkie usta, jego zapach, jego silne ramiona, usłyszeć jego uspokajający głos. Nie wiem co on do mnie teraz czuje, prawdopodobnie mnie nienawidzi. Ale wiem jedno. Zrobię wszystko, żeby go odzyskać.

* * *

W szpitalu leżałam jeszcze przez jakiś tydzień, może więcej, nie wiem. Straciłam rachubę czasu, przez to, że każdy dzień wyglądał tak samo i prawie cały czas spałam. Oprócz spania od czasu do czasu coś jadłam, zazwyczaj to była jakaś bułka z masłem. Za każdym razem te bułki przypominały mi o Peecie. Muszę jednak stwierdzić, że on robi o niebo lepsze niż w Kapitolu. Teraz aż niedobrze mi się robi, jak o nich myślę. Jak mogłam je jeść? Ciarki przechodzą mi po plecach. Szczerze, to oczekiwałam czegoś lepszego od Kapitolu, ale nie będę się wtrącać. Przynajmniej po ranie nie ma ani najmniejszego śladu. 
Ważne, że jestem wreszcie w domu. Siedzę na kanapie z kubkiem gorącej czekolady, którą zrobiła Śliska Sae, nogi mam podkulone. Właśnie rozmyślam, jaka jestem samotna. Od czasu do czasu przychodzą mnie odwiedzić Haymitch czy Śliska Sae, raz na jakiś czas zadzwonię do mamy, ale każda rozmowa wygląda w ten sposób:
- Witaj, kochanie. Jak się czujesz?
- Dobrze, a co u ciebie?
- Jakoś leci. Wiesz, mam kolejnego pacjenta. Zadzwonię kiedy indziej. 
I tak zazwyczaj nie dzwoni. Wiem, że ma dużo na głowie, ale ja jestem jej córką, powinna poświęcić mi trochę czasu choćby na głupią rozmowę. Powinna wspierać mnie w tym trudnym momencie, bo na pewno wie co ja czuję, bo ona czuje to samo. Strasznie się zaniedbałam. W domu mam straszny bałagan, jestem coraz chudsza. 
Nie chce mi się już tu siedzieć. Odkładam pusty kubek na stolik. Ubieram coś luźniejszego, kurtkę od taty i buty myśliwskie. Kołtuny na mojej głowie zastępuje teraz warkocz. Zamykam drzwi na klucz, który wkładam do kieszeni kurtki i wychodzę. Na skórze czuję podmuch wiatru. W końcu jest koniec marca.
Sama nie wiem dlaczego, ale coś kusi mnie, żeby zajrzeć do Peety. Nie chcę, ale nogi same niosą mnie w kierunku jego domu. Jednak zatrzymuję się pod jego oknem. Jest otwarte, dlatego muszę zachowywać się cicho, nie chcę, żeby mnie usłyszał. Stojąc pod oknem od razu dociera do mnie zapach świeżego chleba, na co automatycznie oblizuję usta. Zerkam powoli do środka. Widzę go. Muszę stać na palcach, bo okno jest dosyć wysoko. Stoi tyłem. Ma na sobie biały fartuch, ten co zawsze. Jest cały w mące, oprócz złocistych blond włosów. Przyglądam się jak wyjmuje z pieca kilka bochenków chleba. Korci mnie, żeby coś mu powiedzieć, ale się powstrzymuję. Widzę jak jeden z bochenków upada na podłogę, a on coś mówi pod nosem, podnosząc chleb i parskam śmiechem, choć zaraz tego żałuję. Obraca się powoli w moją stronę, a ja szybko kucam, przez co tracę równowagę i upadam, głośniej niż bym tego chciała.
- Kto tam jest? - słyszę jego słodki głos, który uspokajał mnie, gdy miałam nocne koszmary i w moim oku zaczyna kręcić się łezka. Podchodzi powoli do okna, a ja zrywam się do biegu. Wstaję i uciekam tam, gdzie chciałam iść wcześniej - do lasu. Chyba nie zdążył mnie zauważyć, przynajmniej taką mam nadzieję. Przechodzę przez ogrodzenie, nawet nie nasłuchując charakterystycznego brzęczenia. Nie biorę łuku. Po prostu zagłębiam się dalej w las. Tak za tym tęskniłam.
Jakiś czas potem, może z godzinę lub dwie, siedzę opierając się o korę jakiegoś drzewa. Nie myślę o niczym innym, wsłuchuję się w śpiew ptaków. Jest tak cicho i przyjemnie, że zamykam oczy na nic nie zwracając uwagi. Otwieram je szeroko, gdy słyszę głośny odgłos łamanej gałęzi. 

~~~~~~~~~~~~~

No więc tak prezentuje się drugi rodział! :D Jestem z niego w miarę zadowolona. Chciałabym Wam podziękować za komentarze i obserwacje, bo to bardzo motywuje, dlatego teraz zachęcam do tego samego. :) Póki są wakacje rozdziały będą pojawiały się 2-3 razy na tydzień, ale nie mogę Wam tego obiecać w czasie roku szkolnego, choć z pewnością będę się starała dodawać chociaż 1 rozdział na tydzień. Proszę o ocenę rozdziału i wytknięcie wszelakich błędów. Co do designu - trochę go poprawiłam, wygląda lepiej, ale to dalej jest nie to. Ale obiecuję, że mam zamiar coś z tym zrobić, jednak to może trochę potrwać. :P

Pozdrawiam, Paulina Mellark ♥


poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 1 - Koszmar

Dedykacja dla Suzanne Collins za napisanie wspaniałej trylogii, która odmieniła moje życie. :)

Siedzę niedaleko jeziora, w którym tata uczył mnie pływać. Odrywam delikatnie pojedyncze źdźbła trawy i wpatruję się przed siebie. Jest tu cicho i spokojnie, słyszę swój własny oddech. Mrówka wchodzi mi na rękę i błądzi po niej w kółko. Podnoszę lekko kąciki ust.
- Ty też jesteś taka samotna? - mówię przypatrując się towarzyszce. Zrobiła kilka kółek na nadgarstku, jakby chciała mi odpowiedzieć, że nie tylko ja.
Ciszę przerywa słodki śmiech. Ten głos poznałabym wszędzie. Zrywam się szybko na nogi zrzucając mrówkę. Rozglądam się wokół. Ktoś zachodzi mnie od tyłu i przytula swoimi małymi rączkami. 
- Prim - szepczę do siebie i obracam się. Jej uśmiechnięta buzia od razu poprawia mi humor. 
Ściskam mocno swoją siostrę,  jakby miała się zaraz rozpłynąć. Ona odwzajemnia lekko uścisk i mnie puszcza. Bierze mnie za rękę i gdzieś prowadzi, a ja idę za nią. Gdzie idziemy? Jestem taka szczęśliwa, że ją widzę, że żadne słowo nie chce się ze mnie wydostać. Podążam tylko za swoją siostrą patrząc na jej miodowe włosy, na których widok usta od razu układają się w uśmiech. 
Dochodzimy na miejsce. To jakaś polana, na której nigdy nie byłam. Dziwne. 
- Gdzie jes...? - zaczynam, ale nie kończę, bo Prim zniknęła. - Prim? Prim! Gdzie jesteśmy? Prim! - wołam, ale nikt mi nie odpowiada. Rozglądam się wokoło i zza drzewa ktoś wychodzi. Jakaś istotka podobna do Prim. Rue. Zza kolejnego drzewa wychodzi Finnick. Zza pozostałych drzew wychodzą Mags, tata, Cinna i wiele innych osób, na których mi zależało. Którzy zginęli przeze mnie. Skąd wzięły się te wszystkie drzewa? Dałabym sobie głowę uciąć, że wcześniej ich tu nie było. 
Nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. Przyglądam się tylko ludziom, którzy mnie otaczają. Patrzą się na mnie pustym wzrokiem. Wzdrygam się momentalnie, gdy zauważam, że oni nie mają źrenic, w ich oczodołach widać tylko białko. Powstrzymuję odruch wymiotny. Tworzą wokół mnie okrąg i zbliżają się do mnie. Czuję się jak sparaliżowana. Nie potrafię się ruszyć ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Mogę tak tylko stać i patrzeć jak do mnie podchodzą. Nagle czuję rwący ból w ramieniu. Ktoś rzucił we mnie nożem, a z rany sączy się czerwona posoka. Próbuję powstrzymać krwotok drugą dłonią, ale nic to nie daje. Teraz Finnick trafił mnie nożem w udo. Krzyczę z bólu, ale ich to nie wzrusza, wydają się nawet zadowoleni. 
- Co wy robicie? O co chodzi? - cedzę przez zęby, ale nie słyszę odpowiedzi. 
Teraz są jakiś metr ode mnie z każdej strony. Nie ma co uciekać, i tak nie dałabym rady. Ktoś z prawej strony wbił mi nóż w biodro. Zawyłam niczym zarzynane zwierzę, zresztą tak też się czuję. Moim napastnikom nie schodzi uśmiech z twarzy. Kulę się na ziemi, prawdopodobnie zaraz się wykrwawię. Dlaczego oni mi to robią? W sumie wszyscy zginęli przeze mnie. Mają powód. Czuję kopnięcia z każdej strony. Coś rozsadza mnie od środka. Umieram. Zaraz zginę z powodu zbyt dużej utraty krwi. Ale cieszę się. Nie będę już musiała cierpieć, a wtedy spotkam moich bliskich, tych prawdziwych. Ci z pewnością nie są tymi, których znałam. A może...? Nie, to niemożliwe, nie robiliby mi takiej krzywdy. Zwijam się z bólu, z moich ust wydobywa się donośny krzyk. Przed oczami mam czarne plamy. Wszyscy się śmieją. Ale to nie ich głosy. To śmiechy psychopaty. To przyprawia mnie o ciarki, trzęsę się z bólu i strachu. Ostatnie co rejestruję to wbity nóż w tył mojej szyi. Nie żyję. 
* * *

Zrywam się do pozycji siedzącej. Oddycham ciężko i w nierównym tempie. Posklejane strąki włosów lepią się do mojej twarzy, koszulka, która cała śmierdzi potem przyczepiła się do moich pleców. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że po moich policzkach leją się strumienie łez. Na ramieniu czuję wbity nóż, jednak nic tam nie ma. Dla pewności sprawdzam jeszcze szyję i udo. Chcę krzyczeć, ale gula w gardle mi to uniemożliwia. Rozglądam się gwałtownie po pokoju, widzę tylko ciemność. Już dobrze, to tylko sen. Nie... to koszmar. Czuję, że tej nocy już nie zasnę. Dotykam się zimnymi dłońmi po twarzy, to przynosi mi chwilową ulgę. Spoglądam na zegarek. 2:37. Kładę się na poduszce i wpatruję się w sufit. Uznałam, że spróbuję zasnąć, ale po godzinie wiercenia się w łóżku, stwierdzam, że to nie ma sensu. Wstaję, ale ból głowy od razu sprawia, że z powrotem siadam. Po chwili wstaję, tym razem bardzo powoli, Zapalam światło i kieruję się do łazienki. Zrzucam z siebie spoconą piżamę, nie zwracając uwagi gdzie i wchodzę pod prysznic. Zimna woda zmywa ze mnie cały pot i od razu czuję się lepiej. Przed oczami mam ten koszmar i wzdrygam się na samą myśl o mało się nie poślizgując. Gdy odzyskałam równowagę, do oczu napłynęły mi kolejne łzy. Widziałam Prim, tatę, Rue, Finnicka, Cinnę, Mags... Tak mi wszystkich brakuje.
Wychodzę spod prysznica, przed oczami mam niewyraźny obraz łazienki przez łzy. Czuję zimne kafelki i po chwili ślizgam się na podłodze. Upadam i ostatnie co mój mózg rejestruje to mocne uderzenie w głowę. Następnie zapada ciemność. 

~~~~~~~~~~~~~

No, pierwsze koty za płoty! :D Nie sądziłam, że jeden rozdział zajmie tyle czasu. :P To może trochę spraw organizacyjnych. Chcę, aby rozdziały pojawiały się co najmniej raz w tygodniu, mam nadzieję, że się to uda. Zachęcam do obserwowania i komentowania, to naprawdę motywuje. Z czasem akcja się rozkręci, wiadomo - początki. Każdy rozdział będzie dla kogoś dedykowany, o ile pojawią się komentarze ;). Co do wyglądu bloga. Jedyne co mi się podoba to nagłówek. :D Ale z czasem poprawię wygląd. Bardzo proszę o ocenę rozdziału i designu bloga. Dla osób nieposiadających konta włączyłam opcję anonimowego komentowania, ale miło byłoby gdybyście się podpisywali jakimś stałym podpisem. :) 
Pozdrawiam, Paulina Mellark. ♥