sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 8 - List

Dedykacja dla Katniss Granger. :)

 Siedzimy z Chloe na kanapie, oglądając Kapitolińskie programy. Blondynka cały czas się z tego śmieje, ale mi nie jest do śmiechu. Kiedy się na mnie patrzy, to unoszę kąciki ust. Ściskam kurczowo jej dłoń, strasznie się z nią zżyłam. Gdy słyszę, że dzwoni telefon, idę odebrać. 
 - Halo? - mówię, podnosząc słuchawkę. Owijam sobie kabel od telefonu wokół palca. 
 - Katniss, tutaj prezydent Paylor. - Paylor? Po co ona dzwoni? - Czy jest może u Ciebie nijaka Chloe Preston?
 Chciałabym zaprzeczyć, ale nie mogę. Wiedziałam, że będę musiała się z nią pożegnać. Kiwam głową, ale uświadamiam sobie, że ona tego nie widzi. 
 - Tak, jest - odpowiadam cicho. 
 - Świetnie. Rodzice jej poszukują i twierdzą, że jest u ciebie. - Skąd mogą to wiedzieć? Milczę i słucham, co ma jeszcze do powiedzenia. - Plutarch przyleci dziś wieczorem poduszkowcem, aby odebrać Chloe. 
 Jęknęłam do słuchawki. Dobrze, że prezydent już się rozłączyła. Nie chcę się z nią rozstawać, ale ona też ma rodzinę. Przybieram na twarz sztuczny uśmiech i wracam do salonu. Chloe patrzy na mnie pytającym wzrokiem. Tłumaczę jej, że wieczorem wraca. Blondynka rzuca mi się w ramiona, a ja ją obejmuję i głaszczę ją po głowie.
 Następne godziny próbujemy spędzić jak najlepiej, tym bardziej, że nie wiem kiedy dokładnie przyleci Plutarch. Po kilku godzinach słyszę pukanie do drzwi. Boję się, że to po Chloe. Ona bierze kartkę i długopis i zaczyna coś pisać, a ja w tym czasie idę otworzyć. Uchylam lekko drzwi i oddycham z ulgą, kiedy widzę Haymitcha. Otwieram drzwi szerzej, staję w progu, czekając, aż zacznie mówić.
 - Jutro jedziemy do Kapitolu. - Unoszę brwi. Dopiero po chwili docierają do mnie słowa byłego mentora.
 - Po co?
 - Ponieważ ty i Peeta macie sesję zdjęciową do jakiegoś magazynu. Tak mi powiedziała Effie - tłumaczy. - Jutro wyjeżdżamy z samego rana, więc lepiej się spakuj.
 - Ale ja nie chcę - mówię.
 - A kto chce? Jesteśmy już umówieni. Effie powiedziała, że nie ma odwrotu.
 Już chcę się zacząć kłócić, ale Haymitch odchodzi do swojego domu. Trzaskam drzwiami i parskam. Ja nie chcę nigdzie jechać. Sesja zdjęciowa z Peetą? Nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony cieszę się, że będę mogła spędzić z nim czas, ale z drugiej strony obydwoje mamy złe wspomnienia związane z Kapitolem.
 Do wieczora siedzimy z Chloe w salonie i rozmawiamy na różne tematy, popijając kakao. Około godziny dziewiętnastej trzydzieści rozlega się pukanie do drzwi, kolejny raz w tym dniu. Tym razem wiem, że to po dwunastolatkę. Biorę ją za rękę i idziemy otworzyć Plutarch'owi.
 - Witam. - Składa lekki ukłon. Przewracam oczami. - Macie pięć minut na pożegnanie, potem przyjdę ponownie.
 Plutarch odchodzi, a Chloe zarzuca mi ręce na szyję i ściska mnie mocno. Uginam lekko kolana, żeby być na jej poziomie i patrzymy sobie w oczy. Widzę, że zaczyna płakać, więc ocieram jej łzy z policzka.
 - Będę za tobą tęsknić - szepczę, a głos mi się łamie. Żeby dodać jej otuchy, uśmiecham się lekko, co przychodzi mi z trudem.
 - Ja za tobą też - odpowiada i wyciąga jakiś liścik. Podaje mi go. Już chcę go otworzyć, ale ona mnie powstrzymuje. - Obiecaj, że otworzysz to dopiero, kiedy wyruszę do domu.
 - Obiecuję. - Żeby potwierdzić moje słowa, chowam karteczkę do kieszonki w bluzie.
 Słyszymy kroki Plutarch'a. Krzyczy zza drzwi, że czas mija.
 - Przepraszam. - Chloe jeszcze raz mnie obejmuje.
 - Za co? - pytam.
 - Wszystko jest wyjaśnione w liście. Przepraszam za wszystko - szepcze mi do ucha i wychodzi za Plutarch'em.
 Nie pojmuję jej słów. Wychodzę przed dom i patrzę jak poduszkowiec odlatuje. Wiatr rozwiewa mi włosy na wszystkie strony, ale nie przejmuję się tym. Czuję, jak z mojej brody kapie łza. Będę za nią tęsknić, bardzo ją polubiłam. Wchodzę do domu dopiero, gdy poduszkowiec znika mi z oczu. Puste kubki po kakao zanoszę do kuchni, potem pozmywam.
 Przypominam sobie, że jutro wyjeżdżam do Kapitolu, więc idę na górę, żeby się spakować. Do małej walizki wkładam kilka bluzek i spodni. Nie wiem nawet, na ile tam jedziemy. Szczerze, to mam nadzieję, że nie na długo. Idę pod prysznic i przebieram się w piżamę. Kładę się w mojej sypialni, która dalej pachnie Chloe. Wtulam się w miękką poduszkę i po jakimś czasie zasypiam.

 Budzę się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Otwieram ociężałe powieki, próbuję coś wypatrzeć w panującej ciemności. Do moich nozdrzy dociera dziwny zapach stęchlizny i krwi. Chcę wstać, ale uświadamiam sobie, że ręce i nogi mam przypięte pasami. Mocno, zdecydowanie za mocno. Syknęłam cicho z bólu, echo rozeszło się po pomieszczeniu. Zaczynam panikować. Jestem w jakimś ciemnym lochu, w którym pachnie krwią. Niedobrze się zapowiada. Wiercę się, ale to nic nie daje. Pasy są za mocne, nie dam rady ich wyrwać.
 - Wreszcie się obudziłaś - usłyszałam głos. Ten jadowity głos, przez który dostałam dreszczy. Coś pstryknęło i nade mną zaświeciła się żarówka. Słabe światło oświetliło moje ciało. Moje serce zaczęło uderzać o żebra.
 - Snow - wycedziłam przez zęby. - Ale... przecież ty nie żyjesz.
 Ponownie się wiercę, przez co Snow wybucha gorzkim śmiechem. Przestaję, bo to nie ma sensu. Przybliża się do mnie i czuję odór róż. Wzdrygam się. Dostrzegam jego twarz i wychwytuję nienawistne spojrzenie. Stoi jakieś dwa metry ode mnie.
 - Ja żyję, ale zaraz o tobie będzie można powiedzieć coś innego.
 Przełknęłam głośno ślinę. Dostrzegłam błysk ostrza. Mój oddech przyśpiesza. To mój koniec. Nie pożegnałam się z mamą, z Haymitchem, ani z Peetą... Tak ma się zakończyć mój żywot? Po moim policzku spływa samotna łza. Niech stanie się to, co ma się stać. Spotkam Finnick'a, Rue, Prim i tatę. Wszystkich, którzy musieli zginąć przeze mnie.
 Snow podchodzi i uśmiecha się szyderczo. Chciałabym krzyczeć, ale nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Patrzę, jak Snow nacina mi skórę w miejscu, gdzie miałam oparzenie na pierwszych igrzyskach. Z rany wypływa strużka krwi. Boli, ale nie okażę mu tego. Nie dam mu takiej satysfakcji.
 Przecina głęboko jeszcze parę innych miejsc na moim ciele. Kilka kolejnych łez znajduje ujście w kącikach oczu. Słabnę, nie mam nawet siły na krzyk. Zaraz umrę. Na stoliku, na którym leżę, znajduje się pełno krwi. Mojej krwi. Ostatkami sił patrzę na Snowa, który śmieje się z mojego cierpienia. Chwilę potem zadaje ostateczny cios...

 Podnoszę się, krzycząc wniebogłosy. Wymachuję rękami na wszystkie strony, na policzkach czuję słone łzy. Gdybym siebie teraz widziała, to przestraszyłabym się. Gdy uświadamiam sobie, że jestem w mojej sypialni, powoli uspokajam się, oddychając głęboko. Serce bije mi jak oszalałe. Ten koszmar był okropny. Wszystko było takie realistyczne, niemalże czuję nacięcia na skórze.
 Spoglądam na zegarek. Jest szósta czterdzieści trzy. Oczywiste jest, że już nie zasnę, więc odrzucam kołdrę. Dalej trzęsę się po tym śnie. Powolnym krokiem idę w kierunku łazienki, gdzie biorę długi, gorący prysznic. Ciepła woda zmywa ze mnie wrażenia z dzisiejszej nocy, chociaż wiem, że tego koszmaru nigdy nie zapomnę. Ubieram jeansy z wczoraj i zieloną koszulę. Schodzę po schodach na dół. Na stole leżą kanapki i karteczka. Biorę ją do ręki. Informacja od Śliskiej Sae. Pisze, że musiała wcześniej wyjść i posprząta potem, oraz życzy mi smacznego.
 Uśmiecham się lekko pod nosem. Jestem jej wdzięczna, za to, że mi tak pomaga. Zjadam pospiesznie kanapki i zmywam po sobie. Drzwi się otwierają i wchodzi Haymitch. O dziwo, jest w miarę trzeźwy. Nie jestem zła, że nie zapukał, bo ja zazwyczaj też tak do niego wchodzę.
 - Za godzinę mamy pociąg, musimy iść.
 Przytakuję i znoszę walizkę z góry. Idę za byłym mentorem do bramy Wioski Zwycięzców. Czeka tam Peeta z Effie. Podbiegam do niej i przytulam ją z całej siły. Odwzajemnia uścisk i uśmiecha się do mnie szeroko, ukazując perłowe zęby. Ma na sobie bordową sukienkę w cekiny i rudą perukę do ramion. Oczywiście nie brakuje jej dziwacznych dodatków i wysokich, czerwonych szpilek. Odwracam się do Peety. Też nie wygląda na zadowolonego z powrotu do stolicy.
 - Cześć - wydobywam z siebie jedno słowo.
 - Hej - odpowiada Peeta i uśmiecha się. Unoszę lekko kąciki ust.
 Niecałą godzinę potem jesteśmy na stacji. Wchodzimy do pociągu. To chyba ten sam, którym jechałam na igrzyska. Nie musimy mieć biletów, bo ten pociąg został wysłany przez Paylor do nas. Walizki odkładamy do naszych pokoi i wracamy do przedziału głównego. Rozsiadamy się na miękkich kanapach. Młoda awoksa przynosi nam tacę z jakimś napojem, którą kładzie na stół. Uśmiecham się do niej smutno, a ona robi to samo i odchodzi.
 - Co to za sesja? - zaczyna rozmowę Peeta.
 - Sesja do magazynu ,,Kapitolińskie newsy", który będzie dostępny w każdym dystrykcie. Potrzebują waszych zdjęć do artykułu o was. - Effie jest entuzjastycznie nastawiona. Zaczyna mnie to irytować. Po co pisać o nas artykuły? Przewracam oczami i biorę szklankę z napojem. Jest to coś gazowanego, o smaku wiśni.
 - Ile czasu tam będziemy? - pyta Mellark, znudzonym głosem.
 - Prawdopodobnie około tydzień - piszczy była opiekunka.
 Ja i Haymitch wydajemy z siebie jęki niezadowolenia. Peeta kiwa głową, ale też nie wygląda na ucieszonego. Tylko Effie jest radosna, jak zawsze. O godzinie czternastej jest obiad. Kierujemy się do przedziału, w którym jemy posiłki. Stół jest zastawiony najróżniejszymi potrawami. Bez wahania nabieram sobie potrawkę z jagnięciny, do tego placki ziemniaczane z sosem grzybowym. Jestem głodna jak wilk. Do szklanki nalewam sobie soku pomarańczowego.
 Posiłek mija w ciszy, tylko Effie od czasu do czasu mówi o czymś, ale jej nie słucham. Po obiedzie idę do swojego przedziału. Opadam bezwładnie na łóżko i wpatruję się w sufit. Nagle rozlega się pukanie do drzwi.
 - Nie potrzebuję towarzystwa, Effie! - krzyczę, nie zastanawiając się.
 Drzwi się uchylają, a przez nie wychyla się Peeta. Podnoszę się i z uniesionymi brwiami, klepię miejsce obok, żeby usiadł. Mellark zamyka drzwi i opada obok. Przez chwilę siedzimy w niezręcznej ciszy i wpatrujemy się w swoje stopy.
 - Co myślisz o tej sesji? - Peeta przerywa dłużącą się ciszę.
 - Według mnie jest bez sensu.
 Mellark kiwa głową. Odważam się wziąć go za rękę, ale on się odsuwa.
 - To może ja już pójdę. - Jak powiedział, tak zrobił.
 Patrzę się w drzwi ze zdumieniem. O co chodziło? Zrobiłam coś nie tak? Nie rozumiem. Opadam z powrotem na łóżko, marszcząc brwi. Nagle coś mi się przypomniało. List od Chloe. Mam go dalej w spodniach. Przeszukuję kieszeń i wyciągam zgniecioną karteczkę. Próbuję ją wyprostować i zaczynam czytać. Pismo Chloe jest trochę koślawe oraz robi błędy ortograficzne, ale nie zwracam na to uwagi. W liście pisze:
Droga Katniss, 
Muszę Ci coś wyznać. Tak naprawdę, to się nie zgóbiłam. Pochodzę z Drugiego Dystryktu. Moja rodzina jest biedna, jak niewiele rodzin z tego dystryktu, więc musiałam jakoś zarobić pieniondze. Otrzymałam pracę od Gale'a. Musiałam udawać, że doszłam do Twojego domu, że się zgóbiłam, a tak naprawdę miałam zdobyć informacje, odnośnie tego, czy masz hłopaka i tak dalej. Nie sądziłam, że to się tak potoczy, nie wiedziałam, że tak bardzo Cię polubię. Rzałuję tego, ale nie miałam wyboru, ponieważ moja rodzina umierała z głodu, a teraz dostaliśmy pieniądze od Gale'a. Przepraszam za wszystko.
Chloe 
 Nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Mam prawo być na nią zła, ale nie jestem. Rozumiem ją, ja łamałam prawo, żeby moja rodzina miała co jeść. Nawet jej współczuję i gdybym wiedziała, gdzie teraz jest, to chętnie bym jej pomogła. Jestem za to wściekła na Gale'a. Jak mógł tak postąpić?! Wynajął dwunastolatkę, aby była jego szpiegiem. Jak ja mam teraz komuś zaufać? Najchętniej udusiłabym go gołymi rękoma. Palant, prostak, świnia! Wszystko po to, aby wydobyć informacje o moich uczuciach. Nie mogę w to uwierzyć.
 Leżę tak, płacząc i rozmyślając nad tą sytuacją przez następne kilka godzin. Kiedy się uspokajam, zauważam, że znowu jestem głodna. Od natłoku myśli boli mnie głowa. Najpierw Peeta, teraz ten list. Jakiś czas potem słyszę pukanie do drzwi. Powoli mam dosyć tego dźwięku.
 - Katniss, jest dziewiętnasta. Chodź na kolacje. - Słyszę piszczący głos Effie zza drzwi.
 Podrywam się od razu, tylko dlatego, że zjadłabym konia z kopytami. Przy stole wszyscy już siedzą i czekają na mnie. Siadam i nakładam sobie dwie zapiekanki z serem, kilka naleśników z sosem jagodowym i sałatkę warzywną. Do szklanki nalewam sobie soku dyniowego.
 - Płakałaś - stwierdza Effie. Spuszczam wzrok i wzruszam ramionami. Była opiekunka postanawia nie drążyć tematu, za co jestem jej wdzięczna.
 Gdy jem, ukradkiem zerkam na Peetę. Siedzi wpatrzony w swojego omleta, którego prawie nie tknął. Wyraźnie unika kontaktu wzrokowego ze mną. Jedyną osobą, która się odzywa, jest Effie. Przygryzam lekko wargę. Chciałabym z nim porozmawiać, ale o czym? Bez słowa kończę jedzenie i udaję się do pokoju. Tam jeszcze kilka razy czytam kartkę od Chloe.
 Po dwudziestej drugiej idę wziąć prysznic i przebieram się w koszulę nocną, którą znalazłam w szafie. Niemalże wskakuję do łóżka. Przez wrażenia dzisiejszego dnia, zasypiam od razu.

 Rankiem budzi mnie skrzypienie drzwi. Otwieram lekko ociężałe powieki, ale zaraz je zamykam.
 - Wstawaj, dziś wielki dzień. Poza tym zaraz będziemy na miejscu. - Głos Peety jest lekko ochrypły. Marszczę brwi z niezadowolenia.
 - Czemu wielki dzień? - pytam, wciąż nie otwierając oczu. Chodzi o tę sesję? Co w tym takiego ,,wielkiego"?
 - Nie pamiętasz? I załóż na siebie coś ładnego.
 - Po co? - Nie wiem, o co może chodzić.
 - To niespodzianka.

~~~~~~~~~~~~~

Udało mi się wyrobić jeszcze dziś :P. Co sądzicie o tym rozdziale? Jestem z niego w miarę zadowolona, głównie dlatego, że ma ponad 2150 słów, tak jak obiecałam poprzednio. Zapraszam na mojego aska: @Hunger_Games_My_Life *KLIK*. Ostatnio liczba komentarzy naprawdę zmalała, więc trochę Was zaszantażuję. Następny rozdział pojawi się w sobotę, jeśli będzie tutaj co najmniej 7 komentarzy. :> Dziękuję za przeczytanie i piszcie, czy rozdział Wam się spodobał.
Pozdrawiam, Paulina Mellark. ♥

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 7 - Zastępczyni

Dedykacja dla Nymerii [przepraszam, jeśli źle odmieniłam]. :)

 Prim. Pierwsza myśl to Prim. Otwieram szeroko oczy. Katniss, uspokój się. To nie ona, Primrose nie żyje. Czuję bolesne ukłucie w sercu, kiedy o niej myślę. Biorę wdech i podbiegam do jasnowłosej dziewczynki. Kucam przy niej, ale ona nie zwraca na to uwagi. Oblewa mnie fala paniki. Nieznajoma dziewczynka płacze pod moim domem. Co mam zrobić?
 - Hej. Dlaczego płaczesz? - mówię szeptem, jakby się miała przestraszyć. Kiedy nie reaguje, dotykam jej ramienia, na co podnosi głowę. Przyglądam się nieznajomej. Jest cała zapłakana, łzy ciekną po jej policzkach. Co chwilę pociąga nosem. Ma inne rysy twarzy, ale mimo to wygląda jak Primrose. Spuszczam na chwilę wzrok, bo nie mogę patrzeć jak popłakuje, nigdy nie lubiłam jak moja siostra roniła łzy, a ona jest zbyt podobna do niej. Kiedy się uspokaja, patrzę jej w oczy. Śliczne niebieskie oczka, takie same jak Prim. Dziewczynka wydaje się zaskoczona.
 - Ty jesteś Katniss? - mówi delikatnym głosem, który od płaczu jest lekko zachrypnięty. Zadziwia mnie to pytanie, ale kiwam potwierdzająco głową. - Znam cię. Jesteś znana przez co najmniej połowę Panem. 
 - Co tutaj robisz? - pytam. Staram się brzmieć łagodnie.
 - Zgubiłam się. - Wygląda, jakby znowu miała wylewać łzy, więc odruchowo ją przytulam. To chyba pomogło, po chwili odsuwam się. Nie wiem, co mam teraz zrobić. Przecież nie mogę jej wyrzucić. 
 - Jak dostałaś się do Wioski Zwycięzców? - To dziwne, że znalazła się akurat tutaj. Wzrusza ramionami. Siedzimy tak w milczeniu kilka minut, a ciszę przerywa jej kaszel. Znam ten dźwięk, bo przeziębieni ludzie przychodzili do mojej mamy, aby ich wyleczyła.
 - Jesteś przeziębiona - mówię. - Chodź, musisz wypocząć.
 Nie mam pojęcia, co potem z nią zrobię, ale nie mogę jej tutaj tak zostawić. Biorę ją za rękę i pomagam jej wstać, po czym kierujemy się do środka. Siada na fotelu, a ja okrywam ją ciepłym kocem. Wzdycham i opadam na kanapę. 
 - Jak masz na imię? - spoglądam na nią.
 - Chloe - odpowiada bez cienia emocji, wpatrując się w podłogę, następnie znowu kaszle. Wypadło mi z głowy, że miałam poszukać lekarstwa. Wstaję, ale przypominam sobie, że nic w domu nie mam. Muszę iść do apteki.
 - Chloe, muszę wyjść i kupić ci syrop. Nie ruszaj się stąd, będę za niedługo - kiwa lekko głową. 
 Ubieram buty i wychodzę. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam zostawiając obcą dziewczynkę samą w domu, ale jestem już w połowie drogi do apteki. Dochodzę do niedawno wybudowanego sklepu z lekarstwami. Większość budynków w Dwunastym Dystrykcie jest nowa, niektóre są dopiero w trakcie budowy. Nasz dystrykt jako jeden z ostatnich jest odnawiany po rebelii. Pośpiesznie kupuję jakiś syrop na przeziębienie i biegnąc, wracam do domu. Wchodzę, ale Chloe nawet się nie ruszyła. Podchodzę do niej i zauważam, że śpi. Potrząsam jej ramieniem, a ona wzdryga się. Przynoszę łyżkę i podaję jej lekarstwo. Krzywi się, ale według mnie, od razu wygląda lepiej. 
 - Ile masz lat? - pytam, odkładając lek na stolik. 
 - Dwanaście - odpowiada po chwili. Wahała się, co jest dziwne, ale nie zwracam na to większej uwagi.
 - Mogę wiedzieć, jak masz na nazwisko? - Skoro mam jej pomóc, to muszę coś o niej wiedzieć. Chloe rozgląda się nerwowo po pokoju.
 - Preston - mówi szybko i niemal niezrozumiale.
 Potrząsam głową na znak, że zrozumiałam i obracam się do okna. Zauważam, że na dworze już się ściemniło. Patrzę przez chwilę na zarys koron drzew w ciemnościach. Spoglądam na blondynkę. Ponownie zasnęła. Mimowolnie uśmiecham się pod nosem. Wygląda uroczo, jak niegdyś Prim. Z nieznośną łzą w oku, która pojawiła się na wspomnienie siostry, biorę na ręce dwunastolatkę. Jest leciutka. Wierci się, ale śpi dalej, opierając głowę o moją klatkę piersiową. Zanoszę ją powoli do mojej sypialni i przykrywam ciepłą kołdrą. Wychodząc z pokoju, gaszę światło.
 - Dobranoc - szepczę cicho.
 Idę do sypialni obok. Biorę szybki prysznic, przebieram się w piżamę i kładę się do łóżka, rozmyślając o Chloe.

 Rankiem czuję, że ktoś ciągnie za mój rękaw. Gwałtownie się podnoszę i widzę jasnowłosą dziewczynkę. Patrzy na mnie z rozbawieniem i zaskoczeniem jednocześnie.
 - Stało się coś? - pytam pospiesznie, wlepiając wzrok w blondynkę. Chloe siada obok mnie i uśmiecha się lekko. Bierze mnie za rękę, a ja nie protestuję.
 - Chyba miałaś koszmar, bo krzyczałaś. Ale obudziłam się już wcześniej, dlatego przyszłam. - Zauważam, że jest już uczesana.
 Nie wiem, dlaczego krzyczałam, ale nie zwracam na to uwagi. Pewnie jakiś kolejny zły sen, którego nie pamiętam. Kiwam głową. Odrzucam kołdrę i ubieram szlafrok, który wisiał w szafie obok łóżka oraz puchate kapcie. Łapię Chloe za dłoń, następnie kierujemy się w stronę kuchni. Na dole zastajemy Śliską Sae, przygotowującą śniadanie.
 - Dzień dobry, Kat... - odwraca się, a jej wzrok zatrzymuje się na dwunastolatce. - O, a to kto?
 - Długa historia - odpowiadam i uśmiecham się do niej. Odpowiada tym samym i nie pyta o nic więcej.
 Kilka minut później, siedzimy przy stole jedząc jajka z bekonem. Śliska Sae powiedziała, że musi coś załatwić i wyszła.
 - Pójdziemy potem na plac zabaw? - mówi niespodziewanie Chloe.
 - Plac zabaw? - powtórzyłam. Nie przypominam sobie, aby w Dwunastym Dystrykcie był jakiś plac dla dzieci. Dziewczynka wzruszyła ramionami i pokiwała potwierdzająco głową.
 - Jak błądziłam to go widziałam. Wyglądał na nowo wybudowany. Jest niedaleko ratusza - tłumaczy Chloe.
 Zastanawiam się przez chwilę. W sumie, czemu nie? Nigdy nie miałam okazji, żeby nawet zobaczyć jakiś plac zabaw.
 - No dobrze - powiedziałam.
 Blondynka skoczyła na krześle, uśmiechając się szeroko. Nie mogę się powstrzymać, więc unoszę kąciki ust.
 Kończymy śniadanie i idę na górę, żeby się ubrać. Zakładam jeansy i jakiś sweterek, bo na dworze jest pochmurno. Prim na pewno chciałaby, abym zaopiekowała się Chloe, więc daję jej za małą na mnie bluzę. Kiedy ją zakłada, uśmiecham się do siebie.
 Wychodzimy na zewnątrz i od razu dociera do nas majowy wiaterek. Zamykam drzwi, idziemy w kierunku ratusza. Kiedy stajemy przed nim, mówię dziewczynce, żeby prowadziła, bo nie znam dalszej drogi. Po chwili docieramy na plac zabaw, któremu przyglądam się uważnie. Miejsce to jest ogrodzone. Na środku stoi karuzela, niedaleko niej widać dwie drewniane huśtawki. W rogu znajduje się zjeżdżalnia do piaskownicy. Naprzeciwko jest jeszcze kolorowa drabinka. Ziemia jest wyłożona kamykami, a przy ogrodzeniu stoją poustawiane ławeczki.
 Wzdycham cicho. Cieszę się, że wybudowali to dla dzieci, zapewne na rozkaz Paylor, która wie, jakie są warunki w tym dystrykcie. Ja nie miałam takich przyjemności, ale przynajmniej następne pokolenia będą miały.
 - Chodź - powiedziała entuzjastycznie Chloe, ciągnąc mnie za rękę.
 Przeszłyśmy przez furtkę i poczułam się ponownie jak małe dziecko. Zachciało mi się skakać i budować zamki z piasku. Uśmiechnęłam się szeroko do blondynki. Dopiero teraz zauważyłam, że na placu jest pełno innych dzieci. Chloe pobiegła do grupki dziewczyn, które zaprosiły ją do zabawy. Kilkoro chłopców bawiło się na karuzeli, a w piaskownicy siedziała jakaś pani z dzieckiem.
Stoję, jakby nogi przygwożdżono mi do ziemi. Co teraz mam zrobić? Po chwili postanawiam, że po prostu usiądę na ławce.
 Pewnie wyglądam śmiesznie. Symbol rebelii siedzący i z szerokim uśmiechem przyglądający się dzieciom. Nic na to nie poradzę.
 Po jakiejś godzinie podbiega Chloe. Szczerzy do mnie zęby i jest cała brudna. Ciągnie mnie za rękę, a ja się wyrywam. Patrzę na nią pytającym wzrokiem, a ona przewraca oczami, ale dalej się uśmiecha.
 - No chodź, pobaw się z nami. - Ponownie zaczyna mnie ciągnąć.
Nie chcę sprawić jej przykrości, więc idę za nią. Prowadzi mnie do piaskownicy. Zauważam jakiś labirynt wybudowany z piachu i kamyki wokół niego.
 - Spróbuj go przejść - dziewczynka wskazuje na swoje dzieło.
 Śmieję się, ale posłusznie wykonuję polecenie. Palcem jeżdżę między piaskowymi ścianami, uważając, by niczego nie zepsuć. Po kilku minutach doszłam do ,,mety". Dzieci wokół zaczęły bić brawa. Składam teatralny ukłon, jakbym dokonała niemożliwego, żeby nie były smutne, czy coś. Następnie poszłam pohuśtać Chloe, zgodnie z jej prośbą.
 - Wyżej, wyżej! - krzyczy blondynka. Nie jestem pewna, ale skoro chce, to coraz mocniej odpycham huśtawkę.
 - Jesteś pewna, że to bezpieczne? - pytam, przekrzykując dzieci w pobliżu.
 Obraca głowę w moją stronę. Już chce coś powiedzieć, kiedy spada z huśtawki. Otwieram szeroko oczy i stoję jak wryta. Dopiero jej głośny płacz przywraca mnie do rzeczywistości. Zatrzymuję huśtawkę i podnoszę ją do pozycji siedzącej. Oglądam, czy ma jakieś poważne rany. Właściwie nic się jej nie stało, oprócz kilku zadrapań i rany na kolanie, z której sączy się krew. Biorę ją na ręce i zanoszę do domu, żeby opatrzyć kolano. Dobrze, że mało waży.
 Wszystkie rany kropię wodą utlenioną. Kiedy polewam kolano, dziewczynka syczy i po policzku spływa jej kilka kropel łez, ale stara się być dzielna. Następnie przyklejam plaster. Chloe niespodziewanie przytula się do mnie mocno.
 - Dziękuję - szepcze mi do ucha, a ja ją obejmuję i uśmiecham się pod nosem.
 Wieczorem przygotowuję kolacje. Standardowo przypalone naleśniki - mój specjał. Chciałabym potrafić gotować, jak Peeta. Mimowolnie zastanawiam się, co on teraz robi. Chloe powiedziała, że idzie zadzwonić. Ciekawe do kogo. Pewnie do mamy, żeby powiedzieć jej, że jest bezpieczna, czy coś.
 Po zjedzeniu naleśników, blondynka poszła się wykąpać. Ja siedzę i myślę, jak to się stało, że Chloe trafiła akurat tutaj. Mimo wszystko cieszę się, bo jest naprawdę sympatyczna.

 Minęło jakieś pięć dni, przynajmniej tak mi się wydaje. Jest szósty maja. Przywiązałam się do Chloe, bo przy niej znów czuję się jak przy Prim. To nie jest to samo, ale wypełnia taką pustkę. Ciężko mi tak o tym myśleć, ale Chloe to taka zastępczyni Primrose. Nie chciałam się do niej przywiązywać, bo wiedziałam, że będę musiała ją opuścić, ale stało się.
 Przez ten czas często zadawała mi jakieś dziwne pytania, takie jak: ,,czy masz chłopaka?", albo ,,czy czujesz coś do kogoś z dzieciństwa?". Czułam się nieswojo, ale ufam jej i odpowiadałam na te pytania. Jestem tylko ciekawa, po co jej to było. Spędziłyśmy razem miłe chwile, a wiem, że będę musiała się z nią pożegnać, co przyprawia mnie o smutki.

~~~~~~~~~~~~~

Gdyby ktoś chciał wiedzieć jak wygląda Chloe, to zapraszam do zakładki "Bohaterowie". :) Rozdział nie jest za długi, bo dawno nie pisałam, ale postaram się, aby następny miał co najmniej 2000 wyrazów, bo ten ma tylko 1600. Ostatnio zauważyłam, że liczba komentarzy maleje, dlatego proszę o komentowanie, bo to bardzo motywuje. Chciałabym jeszcze poinformować, że założyłam aska: @Hunger_Games_My_Life - możecie zadawać mi tam pytania, chętnie na nie odpowiem. Link do niego jest jeszcze w gadżetach po bokach bloga. Dziękuję za ponad 3000 wyświetleń. :)
Pozdrawiam, Paulina Mellark. ♥

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 6 - Blondynka

Dedykacja dla ~ Ewy. :)

Give a little time to me or burn this out
We'll play hide and seek to turn this around
And all I want is the taste that your lips allow
~ Ed Sheeran - "Give me love"


 Odkąd przyjechałam od Johanny minęło sporo czasu. Cały czas jestem zaszyta w domu, a głowę zakrzątam sobie myślami o słowach Gale'a. Powiedział, że jeszcze się zobaczymy, ale ja liczę na brak takiej okazji. Choć ciekawi mnie, co chciał mi ostatnio powiedzieć, nie chcę się spotkać ani z nim, ani z jego hologramem. 
 Ostatnio nie mam z nikim kontaktu. Może oprócz Śliskiej Sae, która przychodzi do mnie i gotuje, czasem pomaga coś posprzątać. Przez ten czas zastanawiałam się, czy nie popadłam w paranoję lub czy nie potrzebuję psychiatry, ale wszystko ze mną ok. Po prostu nie mogę się pozbierać po stracie Prim, co owocuje strumieniami łez, ale poza tym chyba mogę normalnie funkcjonować. Na dworze zrobiło się naprawdę ciepło, ponieważ jest już maj. Jakiś miesiąc siedziałam tak sama w domu i rozmyślałam nad życiem. Zrozumiałam, że potrzebuję oparcia, kogoś kto może zapewnić mi bezpieczeństwo i choć odrobinę szczęścia. Wiem, że tym kimś jest Peeta. Ale dalej nie wiem, co mu powiedzieć. Podejść do niego i zagadać "cześć, kocham cię, zostań ze mną"? To byłoby głupie i samolubne, szczególnie, że on też przecież stracił rodzinę i jemu też jest ciężko. Ale postanowiłam spróbować. Brakuje mi go, muszę się chociaż z nim spotkać.
 Wygramoliłam się z łóżka i podeszłam do mojej szafy. Nie wiem co ubrać, mam tego całkiem sporo. Koniec końców wybieram błękitną sukienkę do kolan z granatowym paskiem w talii, bo jest za gorąco na spodnie. Idę powolnym krokiem do łazienki i spoglądam w lustro. Wytrzeszczam oczy. Strasznie się zaniedbałam. Bez zastanowienia wchodzę pod prysznic, a chłodna woda przyjemnie obmywa moje ciało. Wycieram się miękkim ręcznikiem, suszę włosy i zakładam sukienkę. Z uśmiechem stwierdzam, że ładnie podkreśla moją figurę. Myję zęby, a włosy standardowo plotę w luźnego warkocza. Wyglądam strasznie dziewczęco, ale z zaskoczeniem przyznam, że prezentuję się naprawdę ładnie. Uśmiecham się do siebie i idę zjeść śniadanie, choć prawie jest pora obiadu. Zjadam pośpiesznie kilka kanapek z szynką, wypijam herbatę i wychodzę na dwór.
 Ramiona owiewa przyjemny majowy wiatr, popołudniowe słońce oświetla moją twarz. Nie wiem dlaczego, ale nagle zaczęłam zastanawiać się, czy Annie już urodziła. Pewnie tak, od naszego spotkania minął prawie miesiąc. Przez chwilę się zawahałam, następnie skierowałam się w stronę domu Peety. Przeszedł mnie dreszcz, ale zapukałam. Stoję tak i czekam, kiedy ze swojego mieszkania wychyla się Haymitch. Patrzy pytającym wzrokiem i podchodzi do mnie.
 - Peety nie ma - kiwnął głową na drzwi. Zrobiłam zdziwioną minę.
 - Jak to go nie ma? A gdzie jest? - jeśli gdzieś pojechał, to się chyba załamię.
 - Ach, no tak, jak zwykle nic nie wiesz - przewraca oczami, po czym kontynuuje. - No więc kiedy postanowiłaś sobie wyjechać, a potem cały czas siedzieć w domu, Peeta postanowił zrobić coś pożytecznego, więc na nowo otwarł piekarnię. Teraz prawdopodobnie piecze bułki - rzuca mi ironiczny uśmiech.
 Przez chwilę zaniemówiłam. Nie sądziłam, że ponownie otworzy piekarnię, po tym co się stało, ale los widocznie lubi płatać mi figle.
 - Dzięki - odpowiadam. Chcę z nim porozmawiać, nie chcę czekać, aż wróci. Odchodzę, zanim Haymitch zdąży powiedzieć coś jeszcze.
 Kilka minut potem jestem przed piekarnią. Widzę go przez okno nowo odbudowanego budynku, który niegdyś należał do jego rodziców. Nogi się pode mną uginają, kiedy widzę jak uśmiecha się do staruszki, podając jej jakiś tort. Wygląda... uroczo. Och, ogarnij się, Katniss. A jeśli mnie zaatakuje? Nie, przecież ostatnio był miły... No trudno. Raz kozie śmierć. Naciskam na klamkę i uchylam drzwi, towarzyszy temu dźwięk dzwoneczków. Z ulgą zauważam, że prawie nikt nie zwrócił na mnie uwagi, a jest tu całkiem sporo ludzi. I co, mam do niego podejść i mu przerwać?
 W końcu staję w kolejce, postanowiłam, że coś kupię. Nerwowo czekam, aż przyjdzie moja kolej. Zaczynam się pocić. Mogłam jednak zaczekać, i przyjść do niego kiedy wróci do domu.
 - Dzień dobry, co podać? - pyta, nie odrywając wzroku od jakiejś kartki.
 - Poproszę kilka bułek serowych - pierwsze, co przyszło mi do głowy, to moje ulubione bułki od Peety. Na dźwięk znajomego głosu podnosi głowę i rozpromienia się. Z ulgą odwzajemniam uśmiech, szczerząc do niego zęby. Podaje mi zakup. Na szczęście byłam ostatnia w kolejce i możemy porozmawiać. Przełykam ślinę, a Peeta opiera się o blat.
 - No więc, co się stało, że postanowiłaś mnie odwiedzić? - mówi zadowolony. Na dźwięk jego głosu unoszę kąciki ust. Ech, co się ze mną dzieje?
 - Stęskniłam się za moimi ulubionymi bułkami - odpowiadam i zaczynamy się śmiać. - Za ile kończysz pracę? Chciałabym z tobą porozmawiać.
 - Dzisiaj wyjątkowo za piętnaście minut. Poczekaj chwilę, to pójdziemy razem - oznajmia, patrząc na zegar na ścianie. To mi jak najbardziej pasuje, więc kiwam głową. Znowu zrobiła się kolejka, dlatego idę usiąść przy stoliku.
 Ok, pierwsze kroki za mną i jeszcze się nie zbłaźniłam, więc jest dobrze. Stukam opuszkami palców o blat stołu i wyczekująco obserwuję, jak kolejka przed kasą się zmniejsza. W końcu zostajemy sami, więc Peeta idzie się przebrać, a ja w tym czasie wychodzę przed piekarnię. Po chwili Peeta do mnie dochodzi i uśmiecha się.
 - Wpadniesz do mnie na herbatkę? - mówi zabawnym tonem, przez co wybucham śmiechem, ale się zgadzam. Idziemy w milczeniu do jego domu, ponieważ nie wiem, co powiedzieć. Kiedy docieramy, Peeta wpuszcza mnie przodem i kierujemy się do salonu. Siadam na fotelu i czekam na Peetę, który poszedł zaparzyć herbatę. Przez ten czas rozglądam się po pokoju. Jest tu bardzo podobnie do mojego domu, w sumie chyba wszystkie domki w Wiosce Zwycięzców wyglądają podobnie. Po jakimś czasie Peeta przychodzi, podaje mi kubek i siada na fotelu naprzeciwko. Patrzy się na mnie i chyba czeka, aż zacznę coś mówić, ale kiedy się nie odzywam, sam zaczyna rozmowę.
 - Gdzie byłaś przez tamten tydzień? - mówi siorbiąc łyk herbaty.
 - Pojechałam do Johanny - unosi brew. Pewnie zastanawia się, czy powiedziała mi o ich rozmowach telefonicznych. - Spotkałam też Annie. Wiesz, że urodziła?
 - Tak, dała mu na imię Kevin - skąd on to wszystko wie? Z nią też rozmawia przez telefon? Rozszerzam oczy. Nie wiedziałam jak ma na imię.
 - Naprawdę? Nie miałam pojęcia, jak się nazywa - on w odpowiedzi przytakuje. Chwilę się zastanawiam, ale postanowiłam, że powiem mu, że wiem o jego rozmowach z Johanną. - Wiesz... Johanna mi powiedziała, że byliście w kontakcie telefonicznym.
 Pochylam się do przodu, ciekawa jak zareaguje na tę wiadomość. Wlepiam w niego oczy, ale on nie wydaje się być tym poruszony. Wzrusza ramionami i przechyla lekko głowę. Spodziewałam się jakiejś innej reakcji, ale prostuję się i wypijam duży łyk herbaty.
 - Potrzebowałem z kimś porozmawiać - mówi po chwili. Przestaję pić i patrzę mu w oczy, ale on spuszcza wzrok na kubek. - Bałem się, że nie będziesz chciała ze mną rozmawiać, to dzwoniłem do innych znajomych.
 - Dlaczego nie rozmawiałeś z Haymitchem? - udaje mi się coś wybełkotać. Moją głowę wypełnia fakt, że Peeta bał się, iż nie będę chciała z nim pogadać. Nie wiem, co mam o tym myśleć, ale rozumiem go. Wtedy chciał mnie zabić, ja też niepokoiłabym się na jego miejscu. Peeta ponownie wstrząsnął ramionami.
 - Czasami z nim gawędziłem. Ale zazwyczaj jak do niego szedłem, był pijany. Wtedy nie dało się z nim normalnie prowadzić konwersacji - uśmiecha się do mnie, a ja lekko unoszę kąciki ust. Nie mam pojęcia, co mu teraz powiedzieć.
 - Czy musisz mnie zawsze wprawiać w zakłopotanie? Nigdy nie wiem, co ci odpowiedzieć - mówię szczerze, a Peeta parska śmiechem.
 Resztę dnia spędzamy na pogawędkach o niczym. Nie jest to jakaś fascynująca rozmowa, ale cieszę się, że udało nam się spotkać i pomówić. Głupio mi się do tego przyznać, ale tęskniłam za jego głosem. Wieczorem Peeta mówi coś co mnie miło zaskakuje.
 - Ładnie dzisiaj wyglądasz - uśmiecha się, lustrując mnie wzrokiem.
 - Dziękuję - mamroczę. Czuję, że moje policzki się rumienią. Nie spodziewałam się tego. Zwracam wzrok na moje buty. Nie chcę, żeby widział jaka jestem czerwona, przez to, że mnie skomplementował.
 Kiedy moja twarz wraca do poprzedniego stanu - przynajmniej tak mi się wydaje - patrzę przez okno. Zrobiło się ciemno. Nie mam ochoty wracać do domu, ale nie mogę tak siedzieć tu godzinami. Peeta na pewno ma coś jeszcze do zrobienia.
 - No nic, pora iść - mówię od niechcenia i wstaję, kierując się do drzwi. Peeta idzie mnie odprowadzić. Już mam wychodzić, kiedy czuję, że ktoś łapie mnie za nadgarstek. Obracam się i stoję przed Peetą. Prawie stykamy się twarzami, ale muszę lekko podnieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, bo jest trochę wyższy ode mnie. Uśmiecha się do mnie, unosząc leciutko kąciki ust. Chciałabym odwzajemnić uśmiech, ale zatraciłam się w jego błękitnych oczach. Są niczym niebo lub morze, więc wzdycham cicho.
 - Nie chcę, żebyś sobie poszła - mówi cicho i powoli się do mnie przybliża. Po chwili odskakuje, jakby wszedł do lodowatej wody, a ja spoglądam na niego pytająco. Było blisko! Opuszcza wzrok na podłogę. - Przepraszam. Nie powinienem był, przecie... - nie daję mu dokończyć. Zarzucam mu ręce na szyje i wtulam się w jego umięśnioną klatkę piersiową. Peeta przez ułamek sekundy się waha, ale również mnie obejmuje. Słyszę bicie jego serca, wyczuwam ciepło pochodzące od jego ciała i zapach świeżego chleba. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie. W jego ramionach czuję się bezpieczna.
 - Ja też nie chcę iść - szepczę bardziej do siebie, niż do niego, ale chyba to usłyszał, bo mocniej mnie przytulił. Wszystkie smutki momentalnie mnie opuściły. Teraz liczy się tylko Peeta. Uśmiecham się do siebie. Podnoszę głowę i patrzymy sobie w oczy. Przez chwilę zapomniałam jak się oddycha, ale gdy oprzytomniałam, wspięłam się na palce i trąciłam nosem jego policzek. Zachichotał i wziął mnie za rękę.
 - Chodź, zjemy kolację - szczerzy do mnie zęby. Kiwam głową, a chwilę potem jesteśmy w kuchni.
Na zegarku widzę, że jest już prawie dwudziesta druga. Kiedy to minęło? Siadam przy stole, na którym opieram łokcie i wpatruję się w krzątającego się po kuchni Peetę. Wzdycham cicho i mam nadzieję, że on tego nie usłyszał. Ocknęłam się, kiedy położył przed moim nosem porcję jajecznicy z różnymi dodatkami. Dopiero teraz zauważyłam, jaka jestem głodna. Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam się za jedzenie. Skończyliśmy jeść w tym samym czasie. Peeta podszedł do mnie i chciał zabrać mi talerz, kiedy wzięłam go tak, żeby nie mógł go dosięgnąć. Nim zdążył się zapytać, co robię, chwyciłam jego talerz i wstałam z miejsca.
 - Ja pozmywam - powiedziałam i już miałam zamiar iść w stronę zlewu, ale Peeta wyrwał mi talerze z rąk, szczerząc się szeroko.
 - Ja zrobiłem, ja pozmywam - zmrużyłam oczy i spróbowałam patrzeć gniewnym wzrokiem, ale marnie mi to wyszło. Sięgnęłam w stronę naczyń, ale Peeta obrócił się w drugą stronę. - Nie wyrywaj  - rzucił ze śmiechem przez ramię i podszedł do zlewu.
 Stanęłam obok i zaplotłam ręce na klatce piersiowej, udając małą dziewczynkę, której ktoś zabrał lizaka. Mellark na mnie spojrzał i znowu zaczął się chichrać pod nosem. Prychnęłam i szturchnęłam go w ramię.
 - Idę spać - wymamrotałam i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku schodów. Po chwili Peeta mnie dogonił i wziął mnie za rękę, prowadząc do sypialni.
 - Będziesz spała tutaj. Jakby co, to będę w pokoju obok - podszedł do szafy w kącie i wyciągnął pomarańczową koszulę. Od razu przypomniało mi się, że to jego ulubiony kolor. Wrócił i podał mi ją. - W łazience są ręczniki i płyny do mycia. Gdybyś czegoś potrzebowała...
 - To jesteś w pokoju obok. Wiem, mówiłeś - dokończyłam za niego z uśmiechem. Odwzajemnił uśmiech i wyszedł z sypialni.
 Poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, po czym założyłam koszulę. Miękki materiał zakrywał mnie do połowy ud, a rękawy musiałam podwinąć. Skąd Peeta ma taką wielką koszulę? Przecież chyba nawet na niego jest za duża. Włosy wycieram ręcznikiem, upinam je w prostego koka i wychodzę z łazienki, gasząc za sobą światło. Kładę się w łóżku i od razu dociera do mnie zapach typowy dla Peety. Zapewne tutaj śpi. Przykrywam się kołdrą pod samą brodę i wpatruję się w sufit. Pokój ogarnia ciemność, a ja próbuję nacieszyć się tym, że otacza mnie woń Mellarka, której mi brakowało. Po jakimś czasie moje powieki stały się ciężkie, więc zamknęłam oczy i obróciłam się na bok, jednak sen nie chciał nadejść. Zaczęłam rozmyślać o Peecie. Mimo tego, co przeszliśmy, wydaje się być szczęśliwy. A może udaje? Mógłby, ale po co? Żeby mnie pocieszyć? Kto wie. On potrafi dobrze ukrywać emocje, nigdy nie wiadomo, co kryje się w jego głowie. Po jakiejś godzinie leżenia mam dość, więc wstaję. Nie wiem co zrobię, ale nogi same prowadzą mnie do pokoju obok. Uchylam lekko jego drzwi, a Peeta od razu podnosi się do pozycji siedzącej.
 - Obudziłam cię? - pytam szeptem. On w odpowiedzi kiwa przecząco głową. Nagle poczułam potrzebę jego bliskości, więc bez namysłu podeszłam do jego łóżka. - Mogę spać z tobą? - mówię, zanim zdążę się ugryźć w język. Dobrze, że jest ciemno, bo czuję, że się zarumieniłam.
 Mellark przesuwa się i robi mi miejsce, więc kładę się obok niego. Nie zwracając uwagi, na to jak zareaguje, przybliżam się do Peety i wtulam się w jego klatkę piersiową. On obejmuje mnie ręką i głaszcze po włosach. Czuję ciepło bijące od jego ciała i momentalnie przypomina mi się sytuacja z Siedemdziesiątych Piątych Głodowych Igrzysk, kiedy śniły mi się koszmary, a Peeta odganiał je, pozwalając zasypiać mi w jego ramionach. Wzdycham cicho i wsłuchuję się w bicie jego serca jak w melodię. Chwytam jego drugą rękę i odpływam w spokojny sen.

 Kiedy się budzę, nie ma przy mnie Peety. Odruchowo zastanawiam się, czy to nie był sen. Gdy zauważam na sobie pomarańczową koszulę i to, że nie jestem u siebie, odrzucam tę myśl. Wychodzę z pokoju, rozglądając się po korytarzu, ale nikogo nie ma. Kieruję się do łazienki w sypialni, w której miałam spać i przebieram się w sukienkę z wczoraj. Naszła mnie dziwna myśl, żeby zatrzymać sobie tę koszulę, jednak niechętnie odłożyłam ją do szafy. Schodząc na dół, zaplotłam włosy w warkocza.
Już w salonie poczułam zapach bekonu i świeżego pieczywa. Wchodząc do kuchni, zauważyłam Peetę, który pogwizdując nalewa herbaty do kubków. Automatycznie mój wzrok powędrował na stół, bo jestem strasznie głodna. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Na stole leżało pełno talerzy, a na nich tosty, jajka, bekon, kiełbaski, chleb, dodatki do kanapek i masa innych pysznych rzeczy. Podeszłam do Peety i przytuliłam go od tyłu. Wzdrygnął się, ale po chwili zachichotał.
 - Zapraszam do stołu, panienko - powiedział z Kapitolińskim akcentem, przez co wybuchłam śmiechem.
 Posłusznie usiadłam na krześle, a Mellark położył herbatę i zajął miejsce naprzeciwko mnie, uśmiechając się do mnie promiennie.
 - Czym sobie zasłużyłam na takie cudowne śniadanie? - zapytałam, szczerząc do niego zęby.
 - Powiedzmy, że lubię gotować - puścił do mnie oczko i zaczął jeść, więc zrobiłam to samo.
 Po jakimś czasie czułam, że jeśli coś jeszcze zjem, to wybuchnę. Peeta chyba czuł to samo, bo niemal położył się na krześle. Już chciał wstawać, ale go wyprzedziłam.
 - Tym razem ja pozmywam - widząc, że chce zaprzeczyć, zatkałam jego usta ręką i powtórzyłam mu do ucha wcześniejsze zdanie. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i tym razem nie próbował się kłócić, więc uśmiechnęłam się do niego z wyższością. Pozbierałam naczynia i ruszyłam w kierunku zlewu. Peeta poszedł do salonu, a ja kilka minut potem do niego dołączyłam. Usiadłam obok i wtuliłam się w jego ramię. Do południa oglądaliśmy jakieś Kapitolińskie programy. Kiedy się nam znudziło, zaproponowałam, żebyśmy wyszli na spacer, skoro Peeta dzisiaj nie pracuje, a on bez wahania się zgodził. Ubraliśmy buty i wyszliśmy na zewnątrz.
 Szliśmy ramię w ramię. Postanowiliśmy, że pójdziemy do lasu. Nie lubię się dzielić lasem, jakkolwiek to brzmi, ale wiem, że Mellarkowi mogę zaufać. Kiedy nie usłyszałam charakterystycznego brzęczenia, przeszłam przez ogrodzenie, a Peeta za mną. Nieświadomie złapałam Mellarka za rękę i już chciałam ją cofnąć, ale on odwzajemnił mój uścisk. Spacerowaliśmy pomiędzy drzewami, wsłuchując się w dźwięki przyrody. Gdybym polowała to byłabym zła na Peetę, bo przez protezę nie potrafi cicho poruszać się po lesie, ale teraz mi to nie przeszkadza. Usiedliśmy na niewielkiej polanie i bez słowa siedzieliśmy tak przez jakieś dwie godziny. Przynajmniej tak mi się wydaje. Przez cały ten czas myślałam, czy powiedzieć Peecie, co do niego czuję. W końcu kiedyś muszę to zrobić, ale boję się. Może on już nic do mnie nie czuje i po prostu chce być dla mnie miły? Nie chciałabym, aby tak było, ale nie mam pewności. Położyłam się na jego kolanach i zaczęłam bawić się jego palcami. On drugą ręką podrzucał mojego warkocza. Wpatruję się w jego twarz, która zwrócona jest w stronę drzew i rozmyślam, co on może czuć. Nie potrafię dalej tak się zastanawiać, lepiej dowiedzieć się, czy mam u niego szansę, niż napawać się fałszywą nadzieją. Westchnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej, a Peeta odwrócił się do mnie pytającym wzrokiem. Wpatrzyłam się w trawę i przełknęłam głośno ślinę. Nie wiem co powiedzieć, to on jest dobry w rozmowach.
 - Peeta... - zaczęłam i popatrzyłam mu się w oczy. Błękitne źrenice wpatrywały się we mnie ze spokojem. Zawsze rozpływam się pod jego wzrokiem. - Muszę ci coś powiedzieć.
 Uniósł lekko brew i czekał, aż zacznę mówić. Czuję jak ręce zaczynają mi się trząść i ponownie opuszczam wzrok.
 - Ja... chyba zauważyłam pająka - spanikowałam. Nie wiem, jak mu to wyznać. Popatrzyłam na niego, a on przekrzywił głowę z rozbawieniem. Wypuściłam powietrze. Przynajmniej nie uznał mnie za wariatkę, czy coś. Zaśmiał się krótko. - Wracajmy już.

 Przed jego domem przytuliłam go mocno, jakby miał się rozpłynąć. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w drzwi, za którymi zniknął. Westchnęłam cicho. Jestem na siebie wściekła. To była dobra okazja, aby wyznać mu uczucia, a ja to musiałam zepsuć. Nagle nabrałam ochoty na nic nierobienie w moim mieszkaniu. Obróciłam się na pięcie i zamarłam widząc jakąś postać na schodkach mojego domu, której przed chwilą nie było. Mała blondynka siedziała z twarzą w dłoniach i płakała.

~~~~~~~~~~~~~

No to mamy szósty rozdział! Jest on dodany automatycznie, więc nie będę mogła odpowiadać na Wasze komentarze aż do 19 sierpnia, bo wtedy wracam. Następny post pojawi się dopiero 22 sierpnia, bo nie zdążyłam go napisać na 15. Chciałbym Wam bardzo podziękować za ponad dwa tysiące wyświetleń na blogu. Zapraszam do komentowania i obserwowania. Według mnie, dzisiejszy post jest trochę nudny i mdły, ale nie mi przyszło oceniać. :P
Pozdrawiam, Paulina Mellark ♥


sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 5 - "Jeszcze się zobaczymy"

Dedykacja dla Willow K. :) Uwaga! Jeśli pojawiają się białe paski, to musicie zaznaczyć je prawym przyciskiem myszki, albo czytać na telefonach. Nie mam pojęcia, czym jest to spowodowane. :/

Budzę się dosyć późno. Słońce rzuca promienie przez okno, które jeszcze kilka godzin temu wpuszczało poświatę księżyca. Spoglądam na krzesło, a widok, jaki zastaję mnie zaskakuje. Johanna dalej siedzi, a raczej śpi na krześle, a jest w takiej pozycji, że nie wiem, jakim cudem jeszcze nie spadła. Uśmiecham się pod nosem. Dopiero teraz zauważyłam, że dalej trzymam ją za rękę, więc wypuszczam ją z uścisku. Przeciągam się. Nie śniły mi się koszmary. Nawet się wyspałam. To była zdecydowanie najlepsza przespana noc w ciągu ostatnich miesięcy. Niechętnie wstaję i idę pod prysznic. Zimna woda zmywa ze mnie pot, a ja cały czas myślę, o tym co wczoraj powiedziała mi Johanna. Z pewnością się nie myliła. Ubieram na siebie szare spodenki i fioletową bluzkę na ramiączkach, bo jest dzisiaj wyjątkowo ciepło. Myję jeszcze pośpiesznie zęby, włosy związuję w wysokiego kucyka i schodzę na dół, do kuchni. Zrobię śniadanie, chcę podziękować Johannie za to, co dla mnie robi. W szafce znajduję jakąś starą książkę kucharską, co mnie dziwi, ale postanawiam z niej skorzystać, bo kucharka ze mnie taka, jak z Peety łucznik. Jakieś dwadzieścia minut potem na stole leżą dwie porcje omletów, prawie nieprzypalonych, z owocami, a do tego dwa kubki ciepłego kakao. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem z siebie dumna. Zjadam swoją porcję, a kiedy kończę, na dół schodzi Johanna, zatykając buzię ręką i wydając z siebie dźwięk ziewania. Wchodzi do jadalni, zatrzymuje się rozglądając się po stole, wzrusza ramionami i siada naprzeciwko mnie. Jakby się waha i patrzy na mnie z podejrzeniem, ale lekko się uśmiecha. 
- No co? Ja zjadłam i jeszcze żyję, więc spokojnie - zaczynam się śmiać, Johanna robi to samo i zabiera się za swoją porcję. Ja w tym czasie idę umyć naczynia. Talerz i kubek wycieram i odkładam do szafki, następnie z powrotem dosiadam się do stolika. Ona na mnie nie zwraca uwagi, bo jest zajęta jedzeniem swoich omletów.
- Nie zatrułaś się? - mówię szczerząc do niej zęby, kiedy kończy jeść. Johanna tylko prycha, przewraca oczami i idzie po sobie pozmywać. Skradam się do niej od tyłu i kładę jej dłonie na ramionach. - Bu!
Odsuwam się i patrzę ze śmiechem na efekt. Johanna podskoczyła wypuszczając kubek do zlewu, a teraz łapiąc powietrze, próbuje się uspokoić, obdarowując mnie morderczym spojrzeniem, ale na jej ustach można dostrzec minimalny cień uśmiechu.
Kiedy się uspokoiła rzuciła "idę się przebrać, zaraz wracam", po czym poszła na górne piętro. Ja w tym czasie usiadłam na kanapie w salonie i z nudów włączyłam telewizor, którego od dawna nie oglądałam.
Włączyłam pierwszy lepszy kanał. Na ekranie pokazują reklamę pasty do zębów z Enobarią. Prycham. Tak sobie wypiłowała zęby, że jestem ciekawa jak ona je myje. Na następnym programie pokazują jakieś powtórki z rebelii. Wzdrygam się na samo wspomnienie i czym prędzej przełączam dalej. Moda z Kapitolu, wywiady z gwiazdami, których nikt nie zna, reklamy durnych rzeczy... chyba wiem dlaczego przestałam oglądać telewizję. W końcu trafiam na coś, co sprawia, że moje oczy się wytrzeszczają i pochylam się, żeby sprawdzić, czy dobrze widzę. Jednak moje oczy nie kłamią. Czyli Gale dorabia sobie na wywiadach w telewizji. Niedobrze mi się robi, gdy na niego patrzę. W tym samym momencie schodzi Johanna.
- O, twój kuzyn jest w telewizji? - mówi ze złośliwym, typowym dla siebie uśmiechem.
- Proszę cię. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Żałuję, że w ogóle go znam - zamykam oczy czekając na atak płaczu, bo to przez niego moja siostra nie żyje. Jednak łzy nie nadchodzą, a jedyne co mnie wypełnia to gniew. Gniew tak wielki, że mogłabym trafić z nim na arenę po raz kolejny, ale tylko po to, żeby usłyszeć huk obwieszczający jego śmierć. Zaciskam zęby i dłonie, żeby powstrzymać się przed rzuceniem na telewizor i wrzeszczeniem obelg pod jego adresem.
- Spokojnie, to nie ma sensu. Gale jest na ekranie - mówi Johanna, jakby czytała mi w myślach. - Zniszczeniem telewizora nie zrobisz mu krzywdy.
Znowu ma rację, więc zaciskam w rękach poduszkę, żeby nią rzucić, ale zamiast tego przyciskam ją do twarzy i opadam bezwładnie na kanapę. Dopiero teraz pojawia się szloch. Mason przynosi mi paczkę chusteczek, a następnie odchodzi, żebym mogła się uspokoić. Jestem jej za to wdzięczna, nie mam ochoty teraz na rozmowy, bo ponownie ogarnęła mnie rozpacz po stracie Prim.
Po upływie około pół godziny w końcu się uspokajam. Leżę na boku i wpatruję się w jakiś punkt na ścianie. Do rzeczywistości przywraca mnie dzwonek do drzwi. Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej. Ktokolwiek przyszedł odwiedzić Johannę, przestraszyłby się jakby zobaczył mnie w takim stanie. Poprawiam włosy i bluzkę, a łzy z policzków wycieram w chusteczkę. W tym czasie Johanna idzie otworzyć drzwi. Siadam na kanapie i czekam.
Po chwili Mason wraca razem z Annie. Podrywam się z kanapy, żeby się z nią przywitać i staję przed nią, przypomniawszy sobie, że jest w ciąży. Obejmuję ją lekko i uśmiecham się.
- Annie, co tutaj robisz? - mówię. Cieszę się, że mogę ją zobaczyć. Przyglądam się jej. Brązowe włosy upięte są w kucyka, zielone oczy wyglądają normalnie, mimo tego co przeszła. Pewnie przez to, że będzie miała syna, nie popadła jeszcze w depresję.
- Przyjechałam odwiedzić Johannę. Nie wiedziałam, że tutaj będziesz - uśmiecha się do mnie ciepło i przenosimy się na kanapę. Mason siada na fotelu, jak zawsze. - Co u ciebie?
- Świetnie - rzucam szybko, patrząc ukradkiem na Johannę. Ta nie wydaje się zainteresowana moim kłamstwem, więc odwracam się z powrotem do Annie. - Na kiedy masz termin porodu? - nie wiem, czy to pytanie jest stosowne, ale chcę jak najszybciej zmienić temat.
- Za niecały miesiąc - odpowiada i ponownie się uśmiecha. Wydaje się być... normalna? Była niestabilna psychicznie i to na pewno nie zniknęło, ale wygląda o wiele lepiej niż kiedyś. Kiedy ponownie się odzywa, zwraca się do Johanny. - A co u ciebie?
- Po staremu - odpowiada wymijająco Mason.
Resztę dnia spędzamy na rozmawianiu o różnych nudnych rzeczach, unikamy jednak tematu przeszłości. Żadnej z nas na chwilę obecną się to nie uśmiecha. Annie będzie spała w pokoju obok mnie. Wieczorem idę do swojego pokoju. Powtarzam wczorajsze czynności, po czym kładę się w łóżku. Wtulam się w poduszkę i próbuję zasnąć, ale nic z tego. Johanna przyszła i bez słowa zrobiła to, co wczoraj wieczorem, mimo tego, że się nie wierciłam. Chwyciłam jej rękę, szepnęłam ciche "dziękuję" i zasnęłam.

Kolejne dni i noce wyglądały tak samo. Jestem wdzięczna Johannie, bo to krzesło z pewnością nie jest wygodne i odkąd tu przyjechałam, ani razu nie śniły mi się koszmary. Jutro wyjeżdżam z powrotem do domu. Nie chcę zostawiać Johanny i Annie, która zresztą jedzie niedługo po mnie. Brak świeżego powietrza zaczął mi dokuczać, więc postanowiłam pozwiedzać Dystrykt Siódmy, bo nigdy nie miałam okazji tego zrobić.
- Idziemy? - pytam, stojąc przed drzwiami i czekając, aż się ubiorą.
- Tak, chodźmy - odpowiada Annie, zakładając drugiego buta, a przez wielki brzuch omal się nie przewraca. Szybko do niej podchodzę i łapię ją za rękę, pomagając jej utrzymać równowagę. - Jestem już gotowa.
Uśmiecham się do niej i otwieram drzwi, żeby Annie i Johanna wyszły pierwsze. Mason składa teatralny ukłon i przechodzi za Annie. Przewracam oczami i schodzę po kilku schodkach na chodnik, a Johanna zamyka drzwi.
- Pokażę Wam las w pobliżu, jest naprawdę piękny - Mason wydaje się być podekscytowana, tym, że może nas oprowadzić. Nie sprzeciwiam się, właśnie chciałam go zobaczyć.
Idziemy uliczkami Dystryktu Siódmego. Jest tu naprawdę ładnie, a cudowna woń drzew roznosi się wszędzie. Gdy ją wdycham, od razu czuję się lepiej. To jeden z moich ulubionych zapachów. Zewsząd otaczają nas topole, świerki czy leszczyny, drewniane domki i ludzie wracający z pracy. Niektórzy się dziwnie na nas patrzą, jakby z niedowierzaniem. Staram się nie zwracać na nich uwagi. W końcu dochodzimy na miejsce. Stoimy przed metalową bramą z ozdobnikami w kształcie roślin. Jest tu o wiele więcej drzew i choinek, których nawet nie potrafiłabym nazwać. Ten widok jest dla mnie uspokajający, niemalże czuję się jak kiedyś. Ale nie ma ze mną Gale'a, a jest Johanna i Annie, co mnie cieszy. Nie potrafiłabym na niego patrzeć tak jak kiedyś.
- Uważajcie, żeby się nie zgubić - zaśmiała się Mason. Ona zdecydowanie też lubi takie leśne  klimaty, wydaje się być tutaj taka... łagodna. Gdybym jej nie znała, teraz pomyślałabym, że jest delikatna.
Ona i Annie usiadły na jednym z przewróconych drzew, przy wejściu do lasu. Ja postanowiłam iść trochę dalej. Nie zwracając uwagi na to co mówiły, oddaliłam się w głąb gęstwiny. Pod moimi stopami chrzęszczą połamane gałązki, w tle świergotają ptaki.
Jestem już całkiem daleko od moich przyjaciółek, ciszę przerywają tylko śpiewy słowików, szeleszczące wiewiórki w liściach i dzięcioły stukające dziobami o drzewa. Siadam, opierając się plecami o korę sosny i wpatruję się w piękno przyrody. Na ten widok, kąciki ust same mi się podnoszą. Siedzę tak jakiś czas, praktycznie się nie ruszając. Gdy słyszę dźwięk znajomego głosu, od razu otwieram szeroko oczy i podnoszę się z ziemi.
- Cześć, Kotna - jego ton brzmi inaczej. Nie jestem w stanie nawet go określić, ale to nie ten sam ton, który słyszałam kiedyś. Rozglądam się na wszystkie strony, w poszukiwaniu jego sylwetki.
Czuję, jak serce łomocze mi w piersi, mój oddech jest przyśpieszony i nierówny. Co on robi w Siódmym Dystrykcie? Katniss, uspokój się. Nie, nie potrafię. Wreszcie go dostrzegam, zamieram na jego widok. Stoi pomiędzy drzewami, kilka metrów ode mnie, ale się nie rusza. Próbuję się wycofać, ale wpadam na drzewo. Zaczynam się pocić, choć sama nie wiem czego się boję. To tylko mój przyjaciel. To mój były przyjaciel, teraz nie chcę go znać, po tym jak przyczynił się do śmierci mojej siostry. Na samą myśl o tym, czuję jak łza kręci mi się w oku. Prim na pewno nie chciałaby, abym płakała, więc dla niej będę odważna, przynajmniej spróbuję. Sama się sobie dziwię, ale staję prosto i pomimo tego, że i tak się boję, przybieram pewny siebie wyraz twarzy.
- Co tutaj robisz? - mój głos brzmi stanowczo, ale zarazem drży. Ręce zaczynają mi się trząść. Ogarnij się, Katniss. Jesteś Kosogłosem, wywalczyłaś wolność, a boisz się byłego przyjaciela? Tak. Odrzuciłam jego uczucie, a kiedy spuścił bomby na niewinne dzieci, zrozumiałam, że on nie powstrzyma się przed zrobieniem krzywdy. Tym bardziej mi.
On uśmiecha się drwiąco i zaplata ręce na klatce piersiowej.
- Przestań, Kotna. Jesteśmy przyjaciółmi, nie pamiętasz? - jego słowa dodały mi pewności siebie. Czuję złość, wypełniającą całe moje ciało.
- Nigdy nie byłeś moim przyjacielem i nie waż się mnie tak nazywać - cedzę przez zaciśnięte zęby. Dłonie zaciskam w pięści. Boję się, ale nie chcę tego okazywać. Nie mogę pokazać mu, że jestem słaba. - Pytam się, co tutaj robisz? - kiedy nic nie mówi, zaczynam się denerwować. - Odpowiadaj!
- Mnie tutaj nie ma - oznajmia, a ten dziwny uśmiech nie znika z jego twarzy. Jego odpowiedź wprawiła mnie w osłupienie. Widzę go, przecież nie jest wytworem mojej wyobraźni. Nie wiem skąd mam tyle odwagi, ale podchodzę do niego i dzieli nas niecały metr. Zachowuję poważny wyraz twarzy. Patrzę mu w oczy, a jego następne słowa wyprowadzają mnie z równowagi. - Dalej jesteś zła? Przecież nic takiego się nie stało, dystrykty są wolne.
Przesadził. Bez namysłu pokonuję oddzielającą nas odległość, biorę zamach i kiedy chcę go uderzyć, moja ręka przez niego przelatuje. Odskakuję do tyłu, przestraszona tym, co się przed chwilą stało. Patrzę na moją rękę, potem znowu na Gale'a, który teraz śmieje się z wyższością.
- Mówiłem, że mnie tu nie ma. Spokojnie, nie chcę zrobić ci krzywdy - dopiero teraz zaczynam kojarzyć fakty. To nie Gale, tylko jego hologram. Otwieram szeroko oczy. Nie mam pojęcia, skąd się wziął tutaj jego hologram, ale chcę stąd jak najszybciej uciekać. Powstrzymuję się.
- Czego ode mnie chcesz? - udaje mi się wykrztusić te słowa. Niezależnie od tego, czy to prawdziwy on, i tak się boję. Przecież może się ukrywać gdzieś niedaleko.
- Ja? - śmieje się dziwnie. - Ja chcę się zemścić, za to, że wybrałaś tego piekarzyka, czy kim on tam był - odpowiada.
- To nie twój interes - znowu czuję złość, oddycham ciężko. - Zabiłeś moją siostrę, nie dziw się - dodaję, ale mój głos się łamie, a po policzku spływa łza. Miałam mu nie okazywać słabości! Karcę się za to w duchu i pospiesznie wycieram łzę, zanim poleci kolejna. On nie wydaje się przejęty moimi słowami. Już chce coś powiedzieć, gdy dociera do nas głos Johanny.
- Katniss? Katniss! Gdzie jesteś? Miałaś się nie zgubić, ciemna maso - woła poirytowana.
Odwracam się, ale nigdzie jej nie widzę, więc z powrotem kieruję wzrok na hologram.
- Jeszcze się zobaczymy - rzuca szybko i znika, kiedy Mason jest niedaleko. Rozglądam się jeszcze przez chwilę z zaskoczeniem. Zniknął. Może to był wytwór mojej wyobraźni? Z jednej strony cieszę się, ale z drugiej strony chciałabym wiedzieć co miał mi do powiedzenia. Wciąż rozdygotana przez to, co przed chwilą miało miejsce idę w kierunku mojej przyjaciółki. Kiedy się odnajdujemy, rzucam się jej w ramiona. Ona mnie odsuwa na odległość ramion i patrzy na mnie pytającym wzrokiem, ale nie chcę jej o tym mówić. Po co mam robić komuś dodatkowe problemy? Wymyślam coś na szybko.
- Przepraszam, zabłądziłam. Wracajmy, ściemnia się. Muszę się jeszcze spakować - ona tylko kiwa głową i bez słowa ruszamy do wyjścia z lasu. Uwielbiam ją za to, że nie miesza się w nieswoje sprawy, bynajmniej nie zawsze.
Wieczorem jestem już spakowana, zostawiłam tylko rzeczy, które jutro ubiorę. Nie mogę przestać myśleć o sytuacji, która miała dzisiaj miejsce. Po zjedzeniu kolacji od razu poszłam się położyć. Potem przyszła Johanna i ponownie usiadła przy mnie na krześle, jak każdego wieczoru.
- Jutro przynajmniej nie będę musiała spać na krześle - parsknęłam śmiechem. Nie wątpię, że nie jest jej tutaj za bardzo wygodnie. Chwyciłam ją za rękę i zasnęłam, jednak nie była to spokojna noc. 

Jestem na polowaniu, ale odpoczywam, obok mnie siedzi Gale. Nic nie robię sobie z jego obecności. Nie rozmawiamy, tylko wpatrujemy się w drzewa. Ku mojemu zaskoczeniu, Gale przysuwa się bliżej mnie i stykamy się ramionami. Chcę się odsunąć, ale on obejmuje mnie jedną ręką. Kiedy mam zamiar zapytać go co robi, próbuje mnie pocałować, ale go odpycham i gwałtownie wstaję. Patrzy się na mnie z niedowierzaniem, a ja czuję się zdezorientowana. Po chwili wygląda jakby chciał mnie zabić i rzuca się na mnie. Szamoczemy się na ziemi, tłukę go pięściami, a on szarpie mnie za włosy i przygniata do ziemi. Po chwili wyciąga nóż. Sytuacja wygląda dokładnie tak, jak na Uczcie przy Rogu Obfitości na moich pierwszych igrzyskach, kiedy Clove mnie zaatakowała. Rozcina mi skórę, a ja zaczynam wrzeszczeć, ale na nic. Uśmiecha się z nienawiścią, po czym pozbawia mnie życia. 

Budzę się z wrzaskiem, moje palce mocno zaciskają się na ręce Johanny, która również się obudziła, słysząc mój krzyk. W końcu siedzi obok mnie. Chwilę potem do pokoju wbiegła Annie. Głupio mi, że ją wystraszyłam, nie powinna się denerwować. Dysząc ciężko, wreszcie się uspokajam.
- Przepraszam, śnił mi się koszmar - mówię, wpatrując się w gwiazdki na kołdrze. - Nie chciałam was obudzić. 
Annie siada na łóżku obok mnie i sprawdza moje czoło. Nie mam gorączki, ale nie opieram się. Na zegarku widzę, że jest około siódmej rano, za niedługo mam pociąg. Poza tym i tak już nie zasnę. Odrzucam kołdrę i idę się umyć. Nie zwracam uwagi na moje przyjaciółki, które wpatrywały się we mnie z zatroskanym wzrokiem. Ubieram błękitny sweterek i szare jeansy. Włosy plotę w warkocza, myję zęby i idę na śniadanie. 
W jadalni zastaję Johannę i Annie, które jedzą naleśniki z syropem czekoladowym. Bez słowa dosiadam się do nich i zabieram się za swoją porcję, której po kilku minutach nie ma.  Przez następne kilka godzin rozmawiamy i spędzamy wesoło czas. Niby nie chcę od nich wyjeżdżać, ale z drugiej strony będę miała okazję porozmawiać z Peetą. 
O dwunastej przyszedł czas na pożegnania, czego nienawidzę. Zawsze boję się, że to może być ostatnie pożegnanie, choć jest to mało prawdopodobne. Przytulam Annie, szczególnie uważając na jej brzuch. Ona się do mnie uśmiecha smutno, pewnie też nie chce się żegnać. Kiedy podchodzę do Johanny,  ku mojemu zdziwieniu, rzuca mi się na szyję. 
- Trzymaj się, ciemna maso - śmieję się krótko, odwzajemniając uścisk. 
- Ty też, Mason.
- Kiedy próbujesz być złośliwa, jesteś co najwyżej śmieszna - szepcze mi do ucha, na co się uśmiecham pod nosem. 
Biorę walizkę i idę na stację. Mam nadzieję, że będę miała okazję spotkać się z nimi niebawem. Kupiłam bilet i wsiadłam do pociągu, który jeszcze kilka minut stał. Przez całą podróż rozmyślam o tym, co powiem Peecie, co będę robić w Dwunastym Dystrykcie i o słowach Gale'a. 

~~~~~~~~~~~~~

Chciałabym Wam bardzo podziękować za ponad tysiąc wyświetleń na blogu i miłe słowa odnośnie nowego szablonu, który zawdzięczam StrayHeart z Zaczarowanych Szablonów. :) Pod poprzednim postem znalazły się 22 komentarze. Jedyne słowo jakie przychodzi mi na myśl to WOW. <3  Muszę Was też poinformować, że istnieje możliwość, iż następny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie, bo wyjeżdżam, ale może uda mi się napisać posty i opublikować je automatycznie. W lewej kolumnie dodałam gadżet "Propagity", gdzie piszę ważne informacje odnośnie bloga, np. kiedy pojawi się następny rozdział. Przepraszam, jeśli zamiast tekstu pojawiają się białe kreski (na komputerach), ale nie wiem, czym jest to spowodowane. W takim przypadku trzeba zaznaczyć to lewym przyciskiem myszki, lub czytać na telefonach. :/ Zachęcam do komentowania i obserwowania. :) 
PS: Nie chcę pisać kolejnego opowiadania z Gale'm psychopatą, który robi Katniss krzywdę [nie lubię pisać tego słowa ;p]. Tak tylko mówię, bo do Gale'a nic nie mam, pomimo tego, że wolę Peetę. Po prostu chcę zrobić tak, że on będzie starał się przekonać Katniss, by wybrała jego (ale nie tak nachalnie, jakby miał coś z głową). A, no i będzie chciał zemsty, jak już napisałam, ale nie takiej jak na niektórych blogach. :>
Pozdrawiam, Paulina Mellark. ♥