Dedykacja dla Katniss Granger. :)
Siedzimy z Chloe na kanapie, oglądając Kapitolińskie programy. Blondynka cały czas się z tego śmieje, ale mi nie jest do śmiechu. Kiedy się na mnie patrzy, to unoszę kąciki ust. Ściskam kurczowo jej dłoń, strasznie się z nią zżyłam. Gdy słyszę, że dzwoni telefon, idę odebrać.
- Halo? - mówię, podnosząc słuchawkę. Owijam sobie kabel od telefonu wokół palca.
- Katniss, tutaj prezydent Paylor. - Paylor? Po co ona dzwoni? - Czy jest może u Ciebie nijaka Chloe Preston?
Chciałabym zaprzeczyć, ale nie mogę. Wiedziałam, że będę musiała się z nią pożegnać. Kiwam głową, ale uświadamiam sobie, że ona tego nie widzi.
- Tak, jest - odpowiadam cicho.
- Świetnie. Rodzice jej poszukują i twierdzą, że jest u ciebie. - Skąd mogą to wiedzieć? Milczę i słucham, co ma jeszcze do powiedzenia. - Plutarch przyleci dziś wieczorem poduszkowcem, aby odebrać Chloe.
Jęknęłam do słuchawki. Dobrze, że prezydent już się rozłączyła. Nie chcę się z nią rozstawać, ale ona też ma rodzinę. Przybieram na twarz sztuczny uśmiech i wracam do salonu. Chloe patrzy na mnie pytającym wzrokiem. Tłumaczę jej, że wieczorem wraca. Blondynka rzuca mi się w ramiona, a ja ją obejmuję i głaszczę ją po głowie.
Następne godziny próbujemy spędzić jak najlepiej, tym bardziej, że nie wiem kiedy dokładnie przyleci Plutarch. Po kilku godzinach słyszę pukanie do drzwi. Boję się, że to po Chloe. Ona bierze kartkę i długopis i zaczyna coś pisać, a ja w tym czasie idę otworzyć. Uchylam lekko drzwi i oddycham z ulgą, kiedy widzę Haymitcha. Otwieram drzwi szerzej, staję w progu, czekając, aż zacznie mówić.
- Jutro jedziemy do Kapitolu. - Unoszę brwi. Dopiero po chwili docierają do mnie słowa byłego mentora.
- Po co?
- Ponieważ ty i Peeta macie sesję zdjęciową do jakiegoś magazynu. Tak mi powiedziała Effie - tłumaczy. - Jutro wyjeżdżamy z samego rana, więc lepiej się spakuj.
- Ale ja nie chcę - mówię.
- A kto chce? Jesteśmy już umówieni. Effie powiedziała, że nie ma odwrotu.
Już chcę się zacząć kłócić, ale Haymitch odchodzi do swojego domu. Trzaskam drzwiami i parskam. Ja nie chcę nigdzie jechać. Sesja zdjęciowa z Peetą? Nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony cieszę się, że będę mogła spędzić z nim czas, ale z drugiej strony obydwoje mamy złe wspomnienia związane z Kapitolem.
Do wieczora siedzimy z Chloe w salonie i rozmawiamy na różne tematy, popijając kakao. Około godziny dziewiętnastej trzydzieści rozlega się pukanie do drzwi, kolejny raz w tym dniu. Tym razem wiem, że to po dwunastolatkę. Biorę ją za rękę i idziemy otworzyć Plutarch'owi.
- Witam. - Składa lekki ukłon. Przewracam oczami. - Macie pięć minut na pożegnanie, potem przyjdę ponownie.
Plutarch odchodzi, a Chloe zarzuca mi ręce na szyję i ściska mnie mocno. Uginam lekko kolana, żeby być na jej poziomie i patrzymy sobie w oczy. Widzę, że zaczyna płakać, więc ocieram jej łzy z policzka.
- Będę za tobą tęsknić - szepczę, a głos mi się łamie. Żeby dodać jej otuchy, uśmiecham się lekko, co przychodzi mi z trudem.
- Ja za tobą też - odpowiada i wyciąga jakiś liścik. Podaje mi go. Już chcę go otworzyć, ale ona mnie powstrzymuje. - Obiecaj, że otworzysz to dopiero, kiedy wyruszę do domu.
- Obiecuję. - Żeby potwierdzić moje słowa, chowam karteczkę do kieszonki w bluzie.
Słyszymy kroki Plutarch'a. Krzyczy zza drzwi, że czas mija.
- Przepraszam. - Chloe jeszcze raz mnie obejmuje.
- Za co? - pytam.
- Wszystko jest wyjaśnione w liście. Przepraszam za wszystko - szepcze mi do ucha i wychodzi za Plutarch'em.
Nie pojmuję jej słów. Wychodzę przed dom i patrzę jak poduszkowiec odlatuje. Wiatr rozwiewa mi włosy na wszystkie strony, ale nie przejmuję się tym. Czuję, jak z mojej brody kapie łza. Będę za nią tęsknić, bardzo ją polubiłam. Wchodzę do domu dopiero, gdy poduszkowiec znika mi z oczu. Puste kubki po kakao zanoszę do kuchni, potem pozmywam.
Przypominam sobie, że jutro wyjeżdżam do Kapitolu, więc idę na górę, żeby się spakować. Do małej walizki wkładam kilka bluzek i spodni. Nie wiem nawet, na ile tam jedziemy. Szczerze, to mam nadzieję, że nie na długo. Idę pod prysznic i przebieram się w piżamę. Kładę się w mojej sypialni, która dalej pachnie Chloe. Wtulam się w miękką poduszkę i po jakimś czasie zasypiam.
Budzę się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Otwieram ociężałe powieki, próbuję coś wypatrzeć w panującej ciemności. Do moich nozdrzy dociera dziwny zapach stęchlizny i krwi. Chcę wstać, ale uświadamiam sobie, że ręce i nogi mam przypięte pasami. Mocno, zdecydowanie za mocno. Syknęłam cicho z bólu, echo rozeszło się po pomieszczeniu. Zaczynam panikować. Jestem w jakimś ciemnym lochu, w którym pachnie krwią. Niedobrze się zapowiada. Wiercę się, ale to nic nie daje. Pasy są za mocne, nie dam rady ich wyrwać.
- Wreszcie się obudziłaś - usłyszałam głos. Ten jadowity głos, przez który dostałam dreszczy. Coś pstryknęło i nade mną zaświeciła się żarówka. Słabe światło oświetliło moje ciało. Moje serce zaczęło uderzać o żebra.
- Snow - wycedziłam przez zęby. - Ale... przecież ty nie żyjesz.
Ponownie się wiercę, przez co Snow wybucha gorzkim śmiechem. Przestaję, bo to nie ma sensu. Przybliża się do mnie i czuję odór róż. Wzdrygam się. Dostrzegam jego twarz i wychwytuję nienawistne spojrzenie. Stoi jakieś dwa metry ode mnie.
- Ja żyję, ale zaraz o tobie będzie można powiedzieć coś innego.
Przełknęłam głośno ślinę. Dostrzegłam błysk ostrza. Mój oddech przyśpiesza. To mój koniec. Nie pożegnałam się z mamą, z Haymitchem, ani z Peetą... Tak ma się zakończyć mój żywot? Po moim policzku spływa samotna łza. Niech stanie się to, co ma się stać. Spotkam Finnick'a, Rue, Prim i tatę. Wszystkich, którzy musieli zginąć przeze mnie.
Snow podchodzi i uśmiecha się szyderczo. Chciałabym krzyczeć, ale nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Patrzę, jak Snow nacina mi skórę w miejscu, gdzie miałam oparzenie na pierwszych igrzyskach. Z rany wypływa strużka krwi. Boli, ale nie okażę mu tego. Nie dam mu takiej satysfakcji.
Przecina głęboko jeszcze parę innych miejsc na moim ciele. Kilka kolejnych łez znajduje ujście w kącikach oczu. Słabnę, nie mam nawet siły na krzyk. Zaraz umrę. Na stoliku, na którym leżę, znajduje się pełno krwi. Mojej krwi. Ostatkami sił patrzę na Snowa, który śmieje się z mojego cierpienia. Chwilę potem zadaje ostateczny cios...
Podnoszę się, krzycząc wniebogłosy. Wymachuję rękami na wszystkie strony, na policzkach czuję słone łzy. Gdybym siebie teraz widziała, to przestraszyłabym się. Gdy uświadamiam sobie, że jestem w mojej sypialni, powoli uspokajam się, oddychając głęboko. Serce bije mi jak oszalałe. Ten koszmar był okropny. Wszystko było takie realistyczne, niemalże czuję nacięcia na skórze.
Spoglądam na zegarek. Jest szósta czterdzieści trzy. Oczywiste jest, że już nie zasnę, więc odrzucam kołdrę. Dalej trzęsę się po tym śnie. Powolnym krokiem idę w kierunku łazienki, gdzie biorę długi, gorący prysznic. Ciepła woda zmywa ze mnie wrażenia z dzisiejszej nocy, chociaż wiem, że tego koszmaru nigdy nie zapomnę. Ubieram jeansy z wczoraj i zieloną koszulę. Schodzę po schodach na dół. Na stole leżą kanapki i karteczka. Biorę ją do ręki. Informacja od Śliskiej Sae. Pisze, że musiała wcześniej wyjść i posprząta potem, oraz życzy mi smacznego.
Uśmiecham się lekko pod nosem. Jestem jej wdzięczna, za to, że mi tak pomaga. Zjadam pospiesznie kanapki i zmywam po sobie. Drzwi się otwierają i wchodzi Haymitch. O dziwo, jest w miarę trzeźwy. Nie jestem zła, że nie zapukał, bo ja zazwyczaj też tak do niego wchodzę.
- Za godzinę mamy pociąg, musimy iść.
Przytakuję i znoszę walizkę z góry. Idę za byłym mentorem do bramy Wioski Zwycięzców. Czeka tam Peeta z Effie. Podbiegam do niej i przytulam ją z całej siły. Odwzajemnia uścisk i uśmiecha się do mnie szeroko, ukazując perłowe zęby. Ma na sobie bordową sukienkę w cekiny i rudą perukę do ramion. Oczywiście nie brakuje jej dziwacznych dodatków i wysokich, czerwonych szpilek. Odwracam się do Peety. Też nie wygląda na zadowolonego z powrotu do stolicy.
- Cześć - wydobywam z siebie jedno słowo.
- Hej - odpowiada Peeta i uśmiecha się. Unoszę lekko kąciki ust.
Niecałą godzinę potem jesteśmy na stacji. Wchodzimy do pociągu. To chyba ten sam, którym jechałam na igrzyska. Nie musimy mieć biletów, bo ten pociąg został wysłany przez Paylor do nas. Walizki odkładamy do naszych pokoi i wracamy do przedziału głównego. Rozsiadamy się na miękkich kanapach. Młoda awoksa przynosi nam tacę z jakimś napojem, którą kładzie na stół. Uśmiecham się do niej smutno, a ona robi to samo i odchodzi.
- Co to za sesja? - zaczyna rozmowę Peeta.
- Sesja do magazynu ,,Kapitolińskie newsy", który będzie dostępny w każdym dystrykcie. Potrzebują waszych zdjęć do artykułu o was. - Effie jest entuzjastycznie nastawiona. Zaczyna mnie to irytować. Po co pisać o nas artykuły? Przewracam oczami i biorę szklankę z napojem. Jest to coś gazowanego, o smaku wiśni.
- Ile czasu tam będziemy? - pyta Mellark, znudzonym głosem.
- Prawdopodobnie około tydzień - piszczy była opiekunka.
Ja i Haymitch wydajemy z siebie jęki niezadowolenia. Peeta kiwa głową, ale też nie wygląda na ucieszonego. Tylko Effie jest radosna, jak zawsze. O godzinie czternastej jest obiad. Kierujemy się do przedziału, w którym jemy posiłki. Stół jest zastawiony najróżniejszymi potrawami. Bez wahania nabieram sobie potrawkę z jagnięciny, do tego placki ziemniaczane z sosem grzybowym. Jestem głodna jak wilk. Do szklanki nalewam sobie soku pomarańczowego.
Posiłek mija w ciszy, tylko Effie od czasu do czasu mówi o czymś, ale jej nie słucham. Po obiedzie idę do swojego przedziału. Opadam bezwładnie na łóżko i wpatruję się w sufit. Nagle rozlega się pukanie do drzwi.
- Nie potrzebuję towarzystwa, Effie! - krzyczę, nie zastanawiając się.
Drzwi się uchylają, a przez nie wychyla się Peeta. Podnoszę się i z uniesionymi brwiami, klepię miejsce obok, żeby usiadł. Mellark zamyka drzwi i opada obok. Przez chwilę siedzimy w niezręcznej ciszy i wpatrujemy się w swoje stopy.
- Co myślisz o tej sesji? - Peeta przerywa dłużącą się ciszę.
- Według mnie jest bez sensu.
Mellark kiwa głową. Odważam się wziąć go za rękę, ale on się odsuwa.
- To może ja już pójdę. - Jak powiedział, tak zrobił.
Patrzę się w drzwi ze zdumieniem. O co chodziło? Zrobiłam coś nie tak? Nie rozumiem. Opadam z powrotem na łóżko, marszcząc brwi. Nagle coś mi się przypomniało. List od Chloe. Mam go dalej w spodniach. Przeszukuję kieszeń i wyciągam zgniecioną karteczkę. Próbuję ją wyprostować i zaczynam czytać. Pismo Chloe jest trochę koślawe oraz robi błędy ortograficzne, ale nie zwracam na to uwagi. W liście pisze:
Leżę tak, płacząc i rozmyślając nad tą sytuacją przez następne kilka godzin. Kiedy się uspokajam, zauważam, że znowu jestem głodna. Od natłoku myśli boli mnie głowa. Najpierw Peeta, teraz ten list. Jakiś czas potem słyszę pukanie do drzwi. Powoli mam dosyć tego dźwięku.
- Katniss, jest dziewiętnasta. Chodź na kolacje. - Słyszę piszczący głos Effie zza drzwi.
Podrywam się od razu, tylko dlatego, że zjadłabym konia z kopytami. Przy stole wszyscy już siedzą i czekają na mnie. Siadam i nakładam sobie dwie zapiekanki z serem, kilka naleśników z sosem jagodowym i sałatkę warzywną. Do szklanki nalewam sobie soku dyniowego.
- Płakałaś - stwierdza Effie. Spuszczam wzrok i wzruszam ramionami. Była opiekunka postanawia nie drążyć tematu, za co jestem jej wdzięczna.
Gdy jem, ukradkiem zerkam na Peetę. Siedzi wpatrzony w swojego omleta, którego prawie nie tknął. Wyraźnie unika kontaktu wzrokowego ze mną. Jedyną osobą, która się odzywa, jest Effie. Przygryzam lekko wargę. Chciałabym z nim porozmawiać, ale o czym? Bez słowa kończę jedzenie i udaję się do pokoju. Tam jeszcze kilka razy czytam kartkę od Chloe.
Po dwudziestej drugiej idę wziąć prysznic i przebieram się w koszulę nocną, którą znalazłam w szafie. Niemalże wskakuję do łóżka. Przez wrażenia dzisiejszego dnia, zasypiam od razu.
Rankiem budzi mnie skrzypienie drzwi. Otwieram lekko ociężałe powieki, ale zaraz je zamykam.
- Wstawaj, dziś wielki dzień. Poza tym zaraz będziemy na miejscu. - Głos Peety jest lekko ochrypły. Marszczę brwi z niezadowolenia.
- Czemu wielki dzień? - pytam, wciąż nie otwierając oczu. Chodzi o tę sesję? Co w tym takiego ,,wielkiego"?
- Nie pamiętasz? I załóż na siebie coś ładnego.
- Po co? - Nie wiem, o co może chodzić.
- To niespodzianka.
~~~~~~~~~~~~~
Udało mi się wyrobić jeszcze dziś :P. Co sądzicie o tym rozdziale? Jestem z niego w miarę zadowolona, głównie dlatego, że ma ponad 2150 słów, tak jak obiecałam poprzednio. Zapraszam na mojego aska: @Hunger_Games_My_Life *KLIK*. Ostatnio liczba komentarzy naprawdę zmalała, więc trochę Was zaszantażuję. Następny rozdział pojawi się w sobotę, jeśli będzie tutaj co najmniej 7 komentarzy. :> Dziękuję za przeczytanie i piszcie, czy rozdział Wam się spodobał.
Pozdrawiam, Paulina Mellark. ♥
Następne godziny próbujemy spędzić jak najlepiej, tym bardziej, że nie wiem kiedy dokładnie przyleci Plutarch. Po kilku godzinach słyszę pukanie do drzwi. Boję się, że to po Chloe. Ona bierze kartkę i długopis i zaczyna coś pisać, a ja w tym czasie idę otworzyć. Uchylam lekko drzwi i oddycham z ulgą, kiedy widzę Haymitcha. Otwieram drzwi szerzej, staję w progu, czekając, aż zacznie mówić.
- Jutro jedziemy do Kapitolu. - Unoszę brwi. Dopiero po chwili docierają do mnie słowa byłego mentora.
- Po co?
- Ponieważ ty i Peeta macie sesję zdjęciową do jakiegoś magazynu. Tak mi powiedziała Effie - tłumaczy. - Jutro wyjeżdżamy z samego rana, więc lepiej się spakuj.
- Ale ja nie chcę - mówię.
- A kto chce? Jesteśmy już umówieni. Effie powiedziała, że nie ma odwrotu.
Już chcę się zacząć kłócić, ale Haymitch odchodzi do swojego domu. Trzaskam drzwiami i parskam. Ja nie chcę nigdzie jechać. Sesja zdjęciowa z Peetą? Nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony cieszę się, że będę mogła spędzić z nim czas, ale z drugiej strony obydwoje mamy złe wspomnienia związane z Kapitolem.
Do wieczora siedzimy z Chloe w salonie i rozmawiamy na różne tematy, popijając kakao. Około godziny dziewiętnastej trzydzieści rozlega się pukanie do drzwi, kolejny raz w tym dniu. Tym razem wiem, że to po dwunastolatkę. Biorę ją za rękę i idziemy otworzyć Plutarch'owi.
- Witam. - Składa lekki ukłon. Przewracam oczami. - Macie pięć minut na pożegnanie, potem przyjdę ponownie.
Plutarch odchodzi, a Chloe zarzuca mi ręce na szyję i ściska mnie mocno. Uginam lekko kolana, żeby być na jej poziomie i patrzymy sobie w oczy. Widzę, że zaczyna płakać, więc ocieram jej łzy z policzka.
- Będę za tobą tęsknić - szepczę, a głos mi się łamie. Żeby dodać jej otuchy, uśmiecham się lekko, co przychodzi mi z trudem.
- Ja za tobą też - odpowiada i wyciąga jakiś liścik. Podaje mi go. Już chcę go otworzyć, ale ona mnie powstrzymuje. - Obiecaj, że otworzysz to dopiero, kiedy wyruszę do domu.
- Obiecuję. - Żeby potwierdzić moje słowa, chowam karteczkę do kieszonki w bluzie.
Słyszymy kroki Plutarch'a. Krzyczy zza drzwi, że czas mija.
- Przepraszam. - Chloe jeszcze raz mnie obejmuje.
- Za co? - pytam.
- Wszystko jest wyjaśnione w liście. Przepraszam za wszystko - szepcze mi do ucha i wychodzi za Plutarch'em.
Nie pojmuję jej słów. Wychodzę przed dom i patrzę jak poduszkowiec odlatuje. Wiatr rozwiewa mi włosy na wszystkie strony, ale nie przejmuję się tym. Czuję, jak z mojej brody kapie łza. Będę za nią tęsknić, bardzo ją polubiłam. Wchodzę do domu dopiero, gdy poduszkowiec znika mi z oczu. Puste kubki po kakao zanoszę do kuchni, potem pozmywam.
Przypominam sobie, że jutro wyjeżdżam do Kapitolu, więc idę na górę, żeby się spakować. Do małej walizki wkładam kilka bluzek i spodni. Nie wiem nawet, na ile tam jedziemy. Szczerze, to mam nadzieję, że nie na długo. Idę pod prysznic i przebieram się w piżamę. Kładę się w mojej sypialni, która dalej pachnie Chloe. Wtulam się w miękką poduszkę i po jakimś czasie zasypiam.
Budzę się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Otwieram ociężałe powieki, próbuję coś wypatrzeć w panującej ciemności. Do moich nozdrzy dociera dziwny zapach stęchlizny i krwi. Chcę wstać, ale uświadamiam sobie, że ręce i nogi mam przypięte pasami. Mocno, zdecydowanie za mocno. Syknęłam cicho z bólu, echo rozeszło się po pomieszczeniu. Zaczynam panikować. Jestem w jakimś ciemnym lochu, w którym pachnie krwią. Niedobrze się zapowiada. Wiercę się, ale to nic nie daje. Pasy są za mocne, nie dam rady ich wyrwać.
- Wreszcie się obudziłaś - usłyszałam głos. Ten jadowity głos, przez który dostałam dreszczy. Coś pstryknęło i nade mną zaświeciła się żarówka. Słabe światło oświetliło moje ciało. Moje serce zaczęło uderzać o żebra.
- Snow - wycedziłam przez zęby. - Ale... przecież ty nie żyjesz.
Ponownie się wiercę, przez co Snow wybucha gorzkim śmiechem. Przestaję, bo to nie ma sensu. Przybliża się do mnie i czuję odór róż. Wzdrygam się. Dostrzegam jego twarz i wychwytuję nienawistne spojrzenie. Stoi jakieś dwa metry ode mnie.
- Ja żyję, ale zaraz o tobie będzie można powiedzieć coś innego.
Przełknęłam głośno ślinę. Dostrzegłam błysk ostrza. Mój oddech przyśpiesza. To mój koniec. Nie pożegnałam się z mamą, z Haymitchem, ani z Peetą... Tak ma się zakończyć mój żywot? Po moim policzku spływa samotna łza. Niech stanie się to, co ma się stać. Spotkam Finnick'a, Rue, Prim i tatę. Wszystkich, którzy musieli zginąć przeze mnie.
Snow podchodzi i uśmiecha się szyderczo. Chciałabym krzyczeć, ale nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Patrzę, jak Snow nacina mi skórę w miejscu, gdzie miałam oparzenie na pierwszych igrzyskach. Z rany wypływa strużka krwi. Boli, ale nie okażę mu tego. Nie dam mu takiej satysfakcji.
Przecina głęboko jeszcze parę innych miejsc na moim ciele. Kilka kolejnych łez znajduje ujście w kącikach oczu. Słabnę, nie mam nawet siły na krzyk. Zaraz umrę. Na stoliku, na którym leżę, znajduje się pełno krwi. Mojej krwi. Ostatkami sił patrzę na Snowa, który śmieje się z mojego cierpienia. Chwilę potem zadaje ostateczny cios...
Podnoszę się, krzycząc wniebogłosy. Wymachuję rękami na wszystkie strony, na policzkach czuję słone łzy. Gdybym siebie teraz widziała, to przestraszyłabym się. Gdy uświadamiam sobie, że jestem w mojej sypialni, powoli uspokajam się, oddychając głęboko. Serce bije mi jak oszalałe. Ten koszmar był okropny. Wszystko było takie realistyczne, niemalże czuję nacięcia na skórze.
Spoglądam na zegarek. Jest szósta czterdzieści trzy. Oczywiste jest, że już nie zasnę, więc odrzucam kołdrę. Dalej trzęsę się po tym śnie. Powolnym krokiem idę w kierunku łazienki, gdzie biorę długi, gorący prysznic. Ciepła woda zmywa ze mnie wrażenia z dzisiejszej nocy, chociaż wiem, że tego koszmaru nigdy nie zapomnę. Ubieram jeansy z wczoraj i zieloną koszulę. Schodzę po schodach na dół. Na stole leżą kanapki i karteczka. Biorę ją do ręki. Informacja od Śliskiej Sae. Pisze, że musiała wcześniej wyjść i posprząta potem, oraz życzy mi smacznego.
Uśmiecham się lekko pod nosem. Jestem jej wdzięczna, za to, że mi tak pomaga. Zjadam pospiesznie kanapki i zmywam po sobie. Drzwi się otwierają i wchodzi Haymitch. O dziwo, jest w miarę trzeźwy. Nie jestem zła, że nie zapukał, bo ja zazwyczaj też tak do niego wchodzę.
- Za godzinę mamy pociąg, musimy iść.
Przytakuję i znoszę walizkę z góry. Idę za byłym mentorem do bramy Wioski Zwycięzców. Czeka tam Peeta z Effie. Podbiegam do niej i przytulam ją z całej siły. Odwzajemnia uścisk i uśmiecha się do mnie szeroko, ukazując perłowe zęby. Ma na sobie bordową sukienkę w cekiny i rudą perukę do ramion. Oczywiście nie brakuje jej dziwacznych dodatków i wysokich, czerwonych szpilek. Odwracam się do Peety. Też nie wygląda na zadowolonego z powrotu do stolicy.
- Cześć - wydobywam z siebie jedno słowo.
- Hej - odpowiada Peeta i uśmiecha się. Unoszę lekko kąciki ust.
Niecałą godzinę potem jesteśmy na stacji. Wchodzimy do pociągu. To chyba ten sam, którym jechałam na igrzyska. Nie musimy mieć biletów, bo ten pociąg został wysłany przez Paylor do nas. Walizki odkładamy do naszych pokoi i wracamy do przedziału głównego. Rozsiadamy się na miękkich kanapach. Młoda awoksa przynosi nam tacę z jakimś napojem, którą kładzie na stół. Uśmiecham się do niej smutno, a ona robi to samo i odchodzi.
- Co to za sesja? - zaczyna rozmowę Peeta.
- Sesja do magazynu ,,Kapitolińskie newsy", który będzie dostępny w każdym dystrykcie. Potrzebują waszych zdjęć do artykułu o was. - Effie jest entuzjastycznie nastawiona. Zaczyna mnie to irytować. Po co pisać o nas artykuły? Przewracam oczami i biorę szklankę z napojem. Jest to coś gazowanego, o smaku wiśni.
- Ile czasu tam będziemy? - pyta Mellark, znudzonym głosem.
- Prawdopodobnie około tydzień - piszczy była opiekunka.
Ja i Haymitch wydajemy z siebie jęki niezadowolenia. Peeta kiwa głową, ale też nie wygląda na ucieszonego. Tylko Effie jest radosna, jak zawsze. O godzinie czternastej jest obiad. Kierujemy się do przedziału, w którym jemy posiłki. Stół jest zastawiony najróżniejszymi potrawami. Bez wahania nabieram sobie potrawkę z jagnięciny, do tego placki ziemniaczane z sosem grzybowym. Jestem głodna jak wilk. Do szklanki nalewam sobie soku pomarańczowego.
Posiłek mija w ciszy, tylko Effie od czasu do czasu mówi o czymś, ale jej nie słucham. Po obiedzie idę do swojego przedziału. Opadam bezwładnie na łóżko i wpatruję się w sufit. Nagle rozlega się pukanie do drzwi.
- Nie potrzebuję towarzystwa, Effie! - krzyczę, nie zastanawiając się.
Drzwi się uchylają, a przez nie wychyla się Peeta. Podnoszę się i z uniesionymi brwiami, klepię miejsce obok, żeby usiadł. Mellark zamyka drzwi i opada obok. Przez chwilę siedzimy w niezręcznej ciszy i wpatrujemy się w swoje stopy.
- Co myślisz o tej sesji? - Peeta przerywa dłużącą się ciszę.
- Według mnie jest bez sensu.
Mellark kiwa głową. Odważam się wziąć go za rękę, ale on się odsuwa.
- To może ja już pójdę. - Jak powiedział, tak zrobił.
Patrzę się w drzwi ze zdumieniem. O co chodziło? Zrobiłam coś nie tak? Nie rozumiem. Opadam z powrotem na łóżko, marszcząc brwi. Nagle coś mi się przypomniało. List od Chloe. Mam go dalej w spodniach. Przeszukuję kieszeń i wyciągam zgniecioną karteczkę. Próbuję ją wyprostować i zaczynam czytać. Pismo Chloe jest trochę koślawe oraz robi błędy ortograficzne, ale nie zwracam na to uwagi. W liście pisze:
Droga Katniss,
Muszę Ci coś wyznać. Tak naprawdę, to się nie zgóbiłam. Pochodzę z Drugiego Dystryktu. Moja rodzina jest biedna, jak niewiele rodzin z tego dystryktu, więc musiałam jakoś zarobić pieniondze. Otrzymałam pracę od Gale'a. Musiałam udawać, że doszłam do Twojego domu, że się zgóbiłam, a tak naprawdę miałam zdobyć informacje, odnośnie tego, czy masz hłopaka i tak dalej. Nie sądziłam, że to się tak potoczy, nie wiedziałam, że tak bardzo Cię polubię. Rzałuję tego, ale nie miałam wyboru, ponieważ moja rodzina umierała z głodu, a teraz dostaliśmy pieniądze od Gale'a. Przepraszam za wszystko.
ChloeNie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Mam prawo być na nią zła, ale nie jestem. Rozumiem ją, ja łamałam prawo, żeby moja rodzina miała co jeść. Nawet jej współczuję i gdybym wiedziała, gdzie teraz jest, to chętnie bym jej pomogła. Jestem za to wściekła na Gale'a. Jak mógł tak postąpić?! Wynajął dwunastolatkę, aby była jego szpiegiem. Jak ja mam teraz komuś zaufać? Najchętniej udusiłabym go gołymi rękoma. Palant, prostak, świnia! Wszystko po to, aby wydobyć informacje o moich uczuciach. Nie mogę w to uwierzyć.
Leżę tak, płacząc i rozmyślając nad tą sytuacją przez następne kilka godzin. Kiedy się uspokajam, zauważam, że znowu jestem głodna. Od natłoku myśli boli mnie głowa. Najpierw Peeta, teraz ten list. Jakiś czas potem słyszę pukanie do drzwi. Powoli mam dosyć tego dźwięku.
- Katniss, jest dziewiętnasta. Chodź na kolacje. - Słyszę piszczący głos Effie zza drzwi.
Podrywam się od razu, tylko dlatego, że zjadłabym konia z kopytami. Przy stole wszyscy już siedzą i czekają na mnie. Siadam i nakładam sobie dwie zapiekanki z serem, kilka naleśników z sosem jagodowym i sałatkę warzywną. Do szklanki nalewam sobie soku dyniowego.
- Płakałaś - stwierdza Effie. Spuszczam wzrok i wzruszam ramionami. Była opiekunka postanawia nie drążyć tematu, za co jestem jej wdzięczna.
Gdy jem, ukradkiem zerkam na Peetę. Siedzi wpatrzony w swojego omleta, którego prawie nie tknął. Wyraźnie unika kontaktu wzrokowego ze mną. Jedyną osobą, która się odzywa, jest Effie. Przygryzam lekko wargę. Chciałabym z nim porozmawiać, ale o czym? Bez słowa kończę jedzenie i udaję się do pokoju. Tam jeszcze kilka razy czytam kartkę od Chloe.
Po dwudziestej drugiej idę wziąć prysznic i przebieram się w koszulę nocną, którą znalazłam w szafie. Niemalże wskakuję do łóżka. Przez wrażenia dzisiejszego dnia, zasypiam od razu.
Rankiem budzi mnie skrzypienie drzwi. Otwieram lekko ociężałe powieki, ale zaraz je zamykam.
- Wstawaj, dziś wielki dzień. Poza tym zaraz będziemy na miejscu. - Głos Peety jest lekko ochrypły. Marszczę brwi z niezadowolenia.
- Czemu wielki dzień? - pytam, wciąż nie otwierając oczu. Chodzi o tę sesję? Co w tym takiego ,,wielkiego"?
- Nie pamiętasz? I załóż na siebie coś ładnego.
- Po co? - Nie wiem, o co może chodzić.
- To niespodzianka.
~~~~~~~~~~~~~
Udało mi się wyrobić jeszcze dziś :P. Co sądzicie o tym rozdziale? Jestem z niego w miarę zadowolona, głównie dlatego, że ma ponad 2150 słów, tak jak obiecałam poprzednio. Zapraszam na mojego aska: @Hunger_Games_My_Life *KLIK*. Ostatnio liczba komentarzy naprawdę zmalała, więc trochę Was zaszantażuję. Następny rozdział pojawi się w sobotę, jeśli będzie tutaj co najmniej 7 komentarzy. :> Dziękuję za przeczytanie i piszcie, czy rozdział Wam się spodobał.
Pozdrawiam, Paulina Mellark. ♥