wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 7 - Zastępczyni

Dedykacja dla Nymerii [przepraszam, jeśli źle odmieniłam]. :)

 Prim. Pierwsza myśl to Prim. Otwieram szeroko oczy. Katniss, uspokój się. To nie ona, Primrose nie żyje. Czuję bolesne ukłucie w sercu, kiedy o niej myślę. Biorę wdech i podbiegam do jasnowłosej dziewczynki. Kucam przy niej, ale ona nie zwraca na to uwagi. Oblewa mnie fala paniki. Nieznajoma dziewczynka płacze pod moim domem. Co mam zrobić?
 - Hej. Dlaczego płaczesz? - mówię szeptem, jakby się miała przestraszyć. Kiedy nie reaguje, dotykam jej ramienia, na co podnosi głowę. Przyglądam się nieznajomej. Jest cała zapłakana, łzy ciekną po jej policzkach. Co chwilę pociąga nosem. Ma inne rysy twarzy, ale mimo to wygląda jak Primrose. Spuszczam na chwilę wzrok, bo nie mogę patrzeć jak popłakuje, nigdy nie lubiłam jak moja siostra roniła łzy, a ona jest zbyt podobna do niej. Kiedy się uspokaja, patrzę jej w oczy. Śliczne niebieskie oczka, takie same jak Prim. Dziewczynka wydaje się zaskoczona.
 - Ty jesteś Katniss? - mówi delikatnym głosem, który od płaczu jest lekko zachrypnięty. Zadziwia mnie to pytanie, ale kiwam potwierdzająco głową. - Znam cię. Jesteś znana przez co najmniej połowę Panem. 
 - Co tutaj robisz? - pytam. Staram się brzmieć łagodnie.
 - Zgubiłam się. - Wygląda, jakby znowu miała wylewać łzy, więc odruchowo ją przytulam. To chyba pomogło, po chwili odsuwam się. Nie wiem, co mam teraz zrobić. Przecież nie mogę jej wyrzucić. 
 - Jak dostałaś się do Wioski Zwycięzców? - To dziwne, że znalazła się akurat tutaj. Wzrusza ramionami. Siedzimy tak w milczeniu kilka minut, a ciszę przerywa jej kaszel. Znam ten dźwięk, bo przeziębieni ludzie przychodzili do mojej mamy, aby ich wyleczyła.
 - Jesteś przeziębiona - mówię. - Chodź, musisz wypocząć.
 Nie mam pojęcia, co potem z nią zrobię, ale nie mogę jej tutaj tak zostawić. Biorę ją za rękę i pomagam jej wstać, po czym kierujemy się do środka. Siada na fotelu, a ja okrywam ją ciepłym kocem. Wzdycham i opadam na kanapę. 
 - Jak masz na imię? - spoglądam na nią.
 - Chloe - odpowiada bez cienia emocji, wpatrując się w podłogę, następnie znowu kaszle. Wypadło mi z głowy, że miałam poszukać lekarstwa. Wstaję, ale przypominam sobie, że nic w domu nie mam. Muszę iść do apteki.
 - Chloe, muszę wyjść i kupić ci syrop. Nie ruszaj się stąd, będę za niedługo - kiwa lekko głową. 
 Ubieram buty i wychodzę. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam zostawiając obcą dziewczynkę samą w domu, ale jestem już w połowie drogi do apteki. Dochodzę do niedawno wybudowanego sklepu z lekarstwami. Większość budynków w Dwunastym Dystrykcie jest nowa, niektóre są dopiero w trakcie budowy. Nasz dystrykt jako jeden z ostatnich jest odnawiany po rebelii. Pośpiesznie kupuję jakiś syrop na przeziębienie i biegnąc, wracam do domu. Wchodzę, ale Chloe nawet się nie ruszyła. Podchodzę do niej i zauważam, że śpi. Potrząsam jej ramieniem, a ona wzdryga się. Przynoszę łyżkę i podaję jej lekarstwo. Krzywi się, ale według mnie, od razu wygląda lepiej. 
 - Ile masz lat? - pytam, odkładając lek na stolik. 
 - Dwanaście - odpowiada po chwili. Wahała się, co jest dziwne, ale nie zwracam na to większej uwagi.
 - Mogę wiedzieć, jak masz na nazwisko? - Skoro mam jej pomóc, to muszę coś o niej wiedzieć. Chloe rozgląda się nerwowo po pokoju.
 - Preston - mówi szybko i niemal niezrozumiale.
 Potrząsam głową na znak, że zrozumiałam i obracam się do okna. Zauważam, że na dworze już się ściemniło. Patrzę przez chwilę na zarys koron drzew w ciemnościach. Spoglądam na blondynkę. Ponownie zasnęła. Mimowolnie uśmiecham się pod nosem. Wygląda uroczo, jak niegdyś Prim. Z nieznośną łzą w oku, która pojawiła się na wspomnienie siostry, biorę na ręce dwunastolatkę. Jest leciutka. Wierci się, ale śpi dalej, opierając głowę o moją klatkę piersiową. Zanoszę ją powoli do mojej sypialni i przykrywam ciepłą kołdrą. Wychodząc z pokoju, gaszę światło.
 - Dobranoc - szepczę cicho.
 Idę do sypialni obok. Biorę szybki prysznic, przebieram się w piżamę i kładę się do łóżka, rozmyślając o Chloe.

 Rankiem czuję, że ktoś ciągnie za mój rękaw. Gwałtownie się podnoszę i widzę jasnowłosą dziewczynkę. Patrzy na mnie z rozbawieniem i zaskoczeniem jednocześnie.
 - Stało się coś? - pytam pospiesznie, wlepiając wzrok w blondynkę. Chloe siada obok mnie i uśmiecha się lekko. Bierze mnie za rękę, a ja nie protestuję.
 - Chyba miałaś koszmar, bo krzyczałaś. Ale obudziłam się już wcześniej, dlatego przyszłam. - Zauważam, że jest już uczesana.
 Nie wiem, dlaczego krzyczałam, ale nie zwracam na to uwagi. Pewnie jakiś kolejny zły sen, którego nie pamiętam. Kiwam głową. Odrzucam kołdrę i ubieram szlafrok, który wisiał w szafie obok łóżka oraz puchate kapcie. Łapię Chloe za dłoń, następnie kierujemy się w stronę kuchni. Na dole zastajemy Śliską Sae, przygotowującą śniadanie.
 - Dzień dobry, Kat... - odwraca się, a jej wzrok zatrzymuje się na dwunastolatce. - O, a to kto?
 - Długa historia - odpowiadam i uśmiecham się do niej. Odpowiada tym samym i nie pyta o nic więcej.
 Kilka minut później, siedzimy przy stole jedząc jajka z bekonem. Śliska Sae powiedziała, że musi coś załatwić i wyszła.
 - Pójdziemy potem na plac zabaw? - mówi niespodziewanie Chloe.
 - Plac zabaw? - powtórzyłam. Nie przypominam sobie, aby w Dwunastym Dystrykcie był jakiś plac dla dzieci. Dziewczynka wzruszyła ramionami i pokiwała potwierdzająco głową.
 - Jak błądziłam to go widziałam. Wyglądał na nowo wybudowany. Jest niedaleko ratusza - tłumaczy Chloe.
 Zastanawiam się przez chwilę. W sumie, czemu nie? Nigdy nie miałam okazji, żeby nawet zobaczyć jakiś plac zabaw.
 - No dobrze - powiedziałam.
 Blondynka skoczyła na krześle, uśmiechając się szeroko. Nie mogę się powstrzymać, więc unoszę kąciki ust.
 Kończymy śniadanie i idę na górę, żeby się ubrać. Zakładam jeansy i jakiś sweterek, bo na dworze jest pochmurno. Prim na pewno chciałaby, abym zaopiekowała się Chloe, więc daję jej za małą na mnie bluzę. Kiedy ją zakłada, uśmiecham się do siebie.
 Wychodzimy na zewnątrz i od razu dociera do nas majowy wiaterek. Zamykam drzwi, idziemy w kierunku ratusza. Kiedy stajemy przed nim, mówię dziewczynce, żeby prowadziła, bo nie znam dalszej drogi. Po chwili docieramy na plac zabaw, któremu przyglądam się uważnie. Miejsce to jest ogrodzone. Na środku stoi karuzela, niedaleko niej widać dwie drewniane huśtawki. W rogu znajduje się zjeżdżalnia do piaskownicy. Naprzeciwko jest jeszcze kolorowa drabinka. Ziemia jest wyłożona kamykami, a przy ogrodzeniu stoją poustawiane ławeczki.
 Wzdycham cicho. Cieszę się, że wybudowali to dla dzieci, zapewne na rozkaz Paylor, która wie, jakie są warunki w tym dystrykcie. Ja nie miałam takich przyjemności, ale przynajmniej następne pokolenia będą miały.
 - Chodź - powiedziała entuzjastycznie Chloe, ciągnąc mnie za rękę.
 Przeszłyśmy przez furtkę i poczułam się ponownie jak małe dziecko. Zachciało mi się skakać i budować zamki z piasku. Uśmiechnęłam się szeroko do blondynki. Dopiero teraz zauważyłam, że na placu jest pełno innych dzieci. Chloe pobiegła do grupki dziewczyn, które zaprosiły ją do zabawy. Kilkoro chłopców bawiło się na karuzeli, a w piaskownicy siedziała jakaś pani z dzieckiem.
Stoję, jakby nogi przygwożdżono mi do ziemi. Co teraz mam zrobić? Po chwili postanawiam, że po prostu usiądę na ławce.
 Pewnie wyglądam śmiesznie. Symbol rebelii siedzący i z szerokim uśmiechem przyglądający się dzieciom. Nic na to nie poradzę.
 Po jakiejś godzinie podbiega Chloe. Szczerzy do mnie zęby i jest cała brudna. Ciągnie mnie za rękę, a ja się wyrywam. Patrzę na nią pytającym wzrokiem, a ona przewraca oczami, ale dalej się uśmiecha.
 - No chodź, pobaw się z nami. - Ponownie zaczyna mnie ciągnąć.
Nie chcę sprawić jej przykrości, więc idę za nią. Prowadzi mnie do piaskownicy. Zauważam jakiś labirynt wybudowany z piachu i kamyki wokół niego.
 - Spróbuj go przejść - dziewczynka wskazuje na swoje dzieło.
 Śmieję się, ale posłusznie wykonuję polecenie. Palcem jeżdżę między piaskowymi ścianami, uważając, by niczego nie zepsuć. Po kilku minutach doszłam do ,,mety". Dzieci wokół zaczęły bić brawa. Składam teatralny ukłon, jakbym dokonała niemożliwego, żeby nie były smutne, czy coś. Następnie poszłam pohuśtać Chloe, zgodnie z jej prośbą.
 - Wyżej, wyżej! - krzyczy blondynka. Nie jestem pewna, ale skoro chce, to coraz mocniej odpycham huśtawkę.
 - Jesteś pewna, że to bezpieczne? - pytam, przekrzykując dzieci w pobliżu.
 Obraca głowę w moją stronę. Już chce coś powiedzieć, kiedy spada z huśtawki. Otwieram szeroko oczy i stoję jak wryta. Dopiero jej głośny płacz przywraca mnie do rzeczywistości. Zatrzymuję huśtawkę i podnoszę ją do pozycji siedzącej. Oglądam, czy ma jakieś poważne rany. Właściwie nic się jej nie stało, oprócz kilku zadrapań i rany na kolanie, z której sączy się krew. Biorę ją na ręce i zanoszę do domu, żeby opatrzyć kolano. Dobrze, że mało waży.
 Wszystkie rany kropię wodą utlenioną. Kiedy polewam kolano, dziewczynka syczy i po policzku spływa jej kilka kropel łez, ale stara się być dzielna. Następnie przyklejam plaster. Chloe niespodziewanie przytula się do mnie mocno.
 - Dziękuję - szepcze mi do ucha, a ja ją obejmuję i uśmiecham się pod nosem.
 Wieczorem przygotowuję kolacje. Standardowo przypalone naleśniki - mój specjał. Chciałabym potrafić gotować, jak Peeta. Mimowolnie zastanawiam się, co on teraz robi. Chloe powiedziała, że idzie zadzwonić. Ciekawe do kogo. Pewnie do mamy, żeby powiedzieć jej, że jest bezpieczna, czy coś.
 Po zjedzeniu naleśników, blondynka poszła się wykąpać. Ja siedzę i myślę, jak to się stało, że Chloe trafiła akurat tutaj. Mimo wszystko cieszę się, bo jest naprawdę sympatyczna.

 Minęło jakieś pięć dni, przynajmniej tak mi się wydaje. Jest szósty maja. Przywiązałam się do Chloe, bo przy niej znów czuję się jak przy Prim. To nie jest to samo, ale wypełnia taką pustkę. Ciężko mi tak o tym myśleć, ale Chloe to taka zastępczyni Primrose. Nie chciałam się do niej przywiązywać, bo wiedziałam, że będę musiała ją opuścić, ale stało się.
 Przez ten czas często zadawała mi jakieś dziwne pytania, takie jak: ,,czy masz chłopaka?", albo ,,czy czujesz coś do kogoś z dzieciństwa?". Czułam się nieswojo, ale ufam jej i odpowiadałam na te pytania. Jestem tylko ciekawa, po co jej to było. Spędziłyśmy razem miłe chwile, a wiem, że będę musiała się z nią pożegnać, co przyprawia mnie o smutki.

~~~~~~~~~~~~~

Gdyby ktoś chciał wiedzieć jak wygląda Chloe, to zapraszam do zakładki "Bohaterowie". :) Rozdział nie jest za długi, bo dawno nie pisałam, ale postaram się, aby następny miał co najmniej 2000 wyrazów, bo ten ma tylko 1600. Ostatnio zauważyłam, że liczba komentarzy maleje, dlatego proszę o komentowanie, bo to bardzo motywuje. Chciałabym jeszcze poinformować, że założyłam aska: @Hunger_Games_My_Life - możecie zadawać mi tam pytania, chętnie na nie odpowiem. Link do niego jest jeszcze w gadżetach po bokach bloga. Dziękuję za ponad 3000 wyświetleń. :)
Pozdrawiam, Paulina Mellark. ♥

7 komentarzy:

  1. Czytałam Twój komentarz pod Twoim ostatnim rozdziałem - chwała Ci za to, że nie jest to nikt z rodziny Peety lub Haymitcha (taki spojler - u siebie mam zamiar coś takiego zrobić, ale ciii... to tajemnica XD). Ale, ale! Co z Galem, hę? Czy ona ma coś wspólnego z Hawthornem?
    Wiesz, że rozdział rewelacyjny, prawda? Pamiętam czasy, gdy byłam pierwszą czytelniczką ^^ Od początku wiedziałam, iż to opowiadanie będzie udane. I się nie myliłam. :D
    No, co ja teraz zrobię? Muszę czekać na następny rozdzialik :c

    Pozdrawiam, Niezgodny Kosogłos
    http://kosoglos-zyje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, jaki słodki rozdział :3 Myślałam, że Chloe narobi jakichś kłopotów, czy coś, ale jednak mile mnie zaskoczyłaś ^^ Notka fantastyczna, znalazłam tylko, że w paru momentach mieszałaś czasy, ale mi też się to przytrafiało ;)
    Przepraszam, że komentarz taki, krótki, ale nie mam siły wykrzesać z siebie więcej ;-;
    Czekam na następny rozdział i na więcej Everlark ♥
    Weny, skarbie :3
    Pozdrawiam, Katniss Granger z http://porewolucjidalszelosykatnissipeety.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :) dziękuję że mnie poinformowałaś
    Ale niepokoi mnie trochę ta dziewczynka. Ciekawe kim jest? Córką Effie? Kuzynką Peety? Siostrzenicą Haymitcha? Właściwie to tam są sami blondyni, tylko Gale odpada. Dobrze, że Kotna w końcu się ogarnęła i znowu żyje dla innych. Tylko brakuje mi Peety. Razem stworzyliby świetną i słodką rodzinkę. Początkowo myślałam że Katniss da jej coś należącego do Prim... Ale rozumiem że pilnuje pamiątek po siostrze. Cudowny rozdział. Czekam na następny
    PS: A może to wnuczka Mags? Sorki ale to nie daje mi spokoju

    pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Blog super jak i notka ;) A ja chyba wiem co knujesz i kim jest ta mała....... ale to się dopiero okaże w następnym roździale :D
    Czekam na następny roździał :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział, chociaż mój umysł wyczuwa podstęp ze strony Chloe- może jestem przewrażliwiona... ;)
    Czekam na kolejny rozdział (po cichu liczę na Peetę)
    Pozdrawiam!
    ~Zuzmenka
    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
    dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
    harry-potter-dalsze-losy-opowiadania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Co za nieodpowiedzialność. Ja bym obcego dziecka nie zostawił samego w domu. Zabrałbym z sobą, albo podrzucił na moment jakiemuś sąsiadowi. Twoja bohaterka jest więc w jakimś stopniu nieśmiała, w znacznym niezdecydowana, a teraz jeszcze nierozsądna.

    Preston to damskie imię? Zawsze myślałem, że męskie, bo w "Gotowych na wszystko" był chłopiec o takim imieniu.

    Oni tam nie mają jakiegoś sierocińca, pogotowia opiekuńczego, albo policji? Powinna gdzieś zgłosić to dziecko, by je zabrali.

    Długa historia? Wcale nie taka długa. Po prostu znalazła dwunastolatkę pod swoim domem, chorą i zapłakaną.

    Co prawda za moich czasów też nie było wypasionych placów zabaw, ale ja akurat miło wspominam bieganie po betonie za piłką i wspinanie na drwalniki i garaże. Kiedyś były podwórka pełne dzieci, dziś są niemal puste wypasione place zabaw.

    Nie rozumiem po co ona się zajmuje cudzym dzieckiem. Noszenie dwunastolatki na rękach to też nie za mądre posunięcie. Nawet ze skaleczeniem może iść. Zrobi z tego dziecka mięczaka jakich mało.

    j-i-s.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dziękuję za dedykację!
    Na wstępie przepraszam, że tak długo mnie nie było - nie będę się tłumaczyć, bo nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
    Rozdział bardzo przyjemny, aż za. Coś tu nie gra i to ostro, nie wierzę do końca w niewinność tej dziewczynki. Sam fakt, że do kogoś dzwoniła, nasuwa myśl, że z kimś współpracuje, tylko z kim i dlaczego? I czy ma dobre intencje? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Dziwi mnie fakt, dlaczego Katniss zajmowała się nią przez tyle dni! Nie próbowała szukać opiekunów tej małej?
    Pozdrawiam i lecę do kolejnego rozdziału! :*
    Nym

    OdpowiedzUsuń

~ Bo nadzieja umiera ostatnia.

Hej! Jeśli przeczytałeś rozdział, nie zapomnij skomentować! To dla mnie wiele znaczy, bo wiem, że ktoś czyta mojego bloga. Komentować mogą również użytkownicy anonimowi. Dziękuję za pozytywne komentarze, jak i za krytykę. :)